wtorek, 25 marca 2014

Wspaniałe (!) cienie NYC city mono.

Jakieś 1,5 miesiąca temu przyłączyłam się do zamówienia koleżanki ze sklepu Internetowego Kosmetyki z Ameryki. Wybrałam sobie wówczas między innymi 2 pojedyncze cienie do powiek firmy NYC za bardzo przystępną cenę 3,50 zł / szt.

Wybrałam moje ulubione w ostatnim czasie odcienie w dziennej, niekrzykliwej wersji. Takie 'nudziaki' można by rzec. Oba mają perłowo-metaliczne wykończenie.


907 Bazaar / Bazar - ciemny, chłodny brąz. Odcień bardzo mi pasuje, bo mam bardzo 'zimny' typ urody i w ciepłych odcieniach wyglądam i czuję się źle (wyjątkiem są odcienie pomarańczu na ruchomej powiece). Jest lekko perłowy, natomiast w make upie praktycznie tego nie widać. Takich kolorów nigdy za wiele, ponieważ 80% moich makijaży opiera się na brązie nad załamaniem powieki. 

905 Gossip Girl / Cancans - brzoskwiniowo-złotawy, opalizujący. Ciężko jest mi określić ten odcień... Wiem natomiast, że nadaje się zarówno do niebieskich oczu (jak moje) pięknie podkreślając ich kolor na zasadzie kontrastu, jak i do brązowych pozostając z nimi w harmonii. Jest dosyć mocno błyszczący, więc rozświetla spojrzenie i pozwala osiągnąć przyciągający spojrzenia look :>


Pojemność to 2,2 g, a opakowanie to standardowe pudełeczko z przezroczystą szybką na zawias i zatrzask. Jest dosyć trwałe, bez problemu się je otwiera i zamyka. Do każdego cienia dołączona jest też mała 'pacynka' z której ja nie korzystam (wolę pędzle).



Oba cienie są bardzo mocno napigmentowane i trwałe. Bez bazy wytrzymują i mnie parę godzin co jest świetnym wynikiem... po tym czasie lekko się ścierają i rolują. Ja mimo wszystko i tak zazwyczaj nakładam je na bazę HEAN, więc zupełnie mi to nie przeszkadza. Bez problemu także się je nakłada (gdyż się nie osypują) oraz blenduje (rozciera). Mam wrażenie, że wygładzają powiekę dając satynową poświatę odbijającą światło.

Jedynym do czego można się przyczepić, to lekkie kruszenie się podczas nabierania na pędzel. Nie jest to jednak problemem - wystarczy bardzo delikatnie je nabierać, wystarczy lekko dotknąć ponieważ dobrze przyczepia się do pędzla (i do skóry też).



Poza tym cienie w żaden sposób nie uczulają i nie podrażniają powiek ani oczu (a mam bardzo wrażliwe).




POLECAM! Są to świetne cienie w niskiej cenie ;) Szkoda, że nie są dostępne stacjonarnie w Polsce... warto o nich pamiętać podczas zakupów w sklepach Internetowych lub podczas pobytu w Anglii.

środa, 19 marca 2014

Serum do twarzy przedłużające młodość wg receptury Babci Agafii.

Znowu o rosyjskich kosmetykach... jak wiecie nakupowałam ich jakiś czas temu pełno, więc recenzji także jest na ich temat sporo :) Tym razem pod lupę wzięłam serum do twarzy z serii Przedłużenie młodości, czyli 35-50 lat. Do 35 lat jeszcze daleko w moim przypadku (11 lat ;), ale nigdy nie dopieram kosmetyków wg zaleceń wiekowych producenta, lecz na podstawie ich składu, a ten jest zachęcający.


Unikalna receptura emulsji do twarzy do 35-50 lat   oparta jest w 98% na komponentach pochodzenia roślinnego, organicznych ekstraktach i olejach z zimnego tłoczenia pozyskanych z ekologicznie czystych rejonów Syberii. Stymuluje regenerację skóry, opóźnia powstawanie zmarszczek. Intensywnie odżywia, utrzymując zdrowy wygląd i elastyczność. Zaleca się stosować na godzinę przed zastosowaniem kremy rano i wieczorem. Wzmacnia działanie kremu. Emulsja zawiera certyfikowane organiczne składniki Nie zawiera parabenów, sztucznych barwników, silikonów, alkoholu, syntetycznych ekstraktów, produktów pochodzących z przerobu ropy naftowej.

Aqua with infusions extract of Rhodiola Rosea Root Extract, Spirae Ulmaria Flower Oil, Organic Saponaria Officinalis Extract, Opuntia Coccinellifera Flower Oil, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Helianthus Annuus Seed Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Hydrolyzed Wheat Protein, Ribes Nigrum Seed Oil, Calendula Officinalis Leaf Oil, Oryza Sativa seed Oil, Melissa Officinalis Leaf Oil, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Organic Parfum.

Różeniec górski (Rhodiola Rosea Root Extract) zwiększa metabolizm komórek, wykazuje własności przeciwutleniające porównywalne z witaminą C . Wygładza skórę, oczyszcza ją i dezynfekuje.
Wiązówka błotna (Spiraea Ulmaria Flower Oil) delikatnie oczyszcza i łagodzi podrażnienia, posiada właściwości przeciwzapalne i antybakteryjne, uelastycznia skórę.
Mydlnica lekarska (Organic Saponaria Officinalis Extract) tonizuje, dezynfekuje, delikatnie oczyszcza skórę
Kwiat opuncji (Opuntia Coccinellifera Flower Oil) odżywia i regeneruje skórę
Olej słonecznikowy (Helianthus Annuus Seed Oil) jest bogatym źródłem kwasów wielonienasyconych. Zawiera duże ilości witaminy E. Uelastycznia skórę.
Olej z kiełków pszenicy (Triticum Vulgare Germ Oil) pielęgnacja skóry dzięki wysokiej zawartości wartościowych kwasów tłuszczowych i witaminy E.
Proteiny pszenicy (Hydrolyzed Wheat Protein) właściwości błonotwórcze porównywalne do kolagenu zwierzęcego.
Olej z nasion czarnej porzeczki (Ribes Nigrum Seed Oil) pielęgnuje skórę wrażliwą, przeciwdziała przedwczesnemu starzeniu się skóry, nadaje ładniejszy koloryt. Wysoka zawartość kwasu GLA - ponad 18%.
Olej z nagietka (Calendula Officinalis Leaf Oil) - zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni przez co kondycjonuje, zmiękcza i wygładza powierzchnię naskórka. Ma działanie przeciwzapalne, ściągające.
Olej ryżowy (Oryza Sativa Seed Oil)   tworzy na powierzchni skóry warstwę okluzyjną (film), która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni (jest to pośrednie działanie nawilżające), przez co kondycjonuje i wygładza skórę
Olej z melisy (Melissa Officinalis Leaf Oil) - działanie ściągające, kojące oraz regenerujące.

Skład jest więc bardzo bardzo ładny! Duuużo ekstraktów roślinnych.


Całość zapakowana w pudełko z szybką. Buteleczka z ciemnego o pojemności 30 ml. Dołączona pipeta... która niestety nie do końca sprawdza się przy tej konsystencji. Zasysa produkt i idzie to jakoś wydobyć, jednak wygodniejsza byłaby np pompka. Mimo wszystko opakowanie do przeżycia pod względem wygody, a całość jest bardzo miła dla oka. 

Konsystencja - rzadka i bardzo lekka. Świetnie się rozprowadza, nie trzeba jej dużo by pokryć twarz.
Zapach niestety dla mnie nieprzyjemny, charakterystyczny dla wszystkich kosmetyków z tej serii (poza kremem pod oczy). Ziołowy, ale przy tym bardzo mdły. Na szczęście czuć go tylko podczas aplikacji więc można to przeżyć. 


Serum na pewno nawilża skórę, choć nie jest to jakieś rewelacyjne nawilżenie. Na pewno jest to przyjemny dodatek. Wygładza skórę, po zastosowaniu jest miękka i przyjemna... choć ja muszę użyć tego serum na prawdę dużo by taki efekt uzyskać. Czasami, gdy używałam go po myciu, jedna warstwa była niewystarczająca i pozostawało nieprzyjemne uczucie ściągnięcia skóry (choć może właśnie na tym polegają jego odmładzające właściwości - pseudo lifting? ;). Po 2 warstwie wszystko już było ok. Moim zdaniem w przypadku wrażliwej i suchej skóry to serum najlepiej stosować chwilę przed nałożeniem bardziej treściwego kremu. Natomiast dla właścicielek tłustej cery ten produkt powinien być w sam raz, ponieważ wchłania się błyskawicznie do matu, nie pozostawiając żadnej warstwy na twarzy. Dzięki temu świetnie nadaje się pod podkład. Zauważyłam też, że przyspiesza gojenie się wyprysków.

Warto go wypróbować... lecz czy ja kupię ponownie? Narazie nie, bo nie doświadczyłam 'efektu wow', a moja lista smarowideł do wypróbowania jest bardzo długa. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości jeszcze się na nie skuszę :)

poniedziałek, 17 marca 2014

Zakupy kosmetyczne prosto z Anglii i nie tylko !

Witam po długiej nieobecności spowodowanej między innymi pobytem w Anglii u mojej siostry. Oczywiście dokonałam paru zaplanowanych (no dobra, nie tylko) zakupów kosmetycznych i ubraniowych :) Tych drugich nie będę raczej Wam przedstawiać, bo jednak jest to blog kosmetyczny i tego tematu będę się trzymać.

Oto co zakupiłam w Anglii:


Moim priorytetem było wybranie się do sklepu Lush po czyścik do twarzy i szampony w kostce.  

Czyścik do twarzy miał być 1, a skończyło się na 2, bo w sumie ciężko było mi się zdecydować. Ponieważ mam cerę mieszaną, która często jest przesuszona wybrałam czyścik do cery mieszanej, a drugi do suchej. Mój chłopak również będzie z nich korzystał, więc myślę że nic się nie zmarnuje mimo dosyć krótkiego terminu przydatności. 

Szampony w kostce Lush kupiłam takie jak planowałam czyli Seanik (niebieski) i New (czerwony). Seanik bardzo spodobał mi się pod względem zapachu, a New nieco rozczarował, bo mocno korzenna nuta nie jest przeze mnie lubiana, ale... kupiłam, bo ważniejsze jest działanie, które mam nadzieje wynagrodzi mi nieprzychylny smrodek (choć wiem że wiele dziewczyn się tym zapachem zachwyca... o gustach się nie rozmawia). Do szamponów dokupiłam puszki, do ich przechowywania. Czytałam, że przy zakupie 2 szamponów jedna puszka gratis, ale w praktyce okazało się inaczej.

Następnie pochodziłam po sklepach Superdrugs i Boots. 

W moje ręce wpadł korektor i podkład firmy Collection Lasting Perfection (korektor ma bardzo dużo dobrych opinii w Internecie). 
Skusiłam się także na paletkę cieni MUA (kolory dziennie-nude, bo takie głównie używam), róż do policzków MUA i pisak do ust NYC
Musiał w moim arsenale pojawić się także mini suchy szampon Batiste.
Paletkę do brwi Seventeen dostałam od siostry w prezencie :) Wydaje się całkiem całkiem.

Zakupów pewnie byłoby więcej, ale miałam tylko bagaż podręczny, gdzie nie można przewozić niczego o pojemności większej niż 100 ml....

A teraz trochę o nowościach kupionych jeszcze w Polsce. 

Koleżanki składały zamówienie ze sklepu "kosmetyki z ameryki", więc podłączyłam się i zamówiłam parę drobiazgów:


Zamówienie z ZSK (w sumie jest tego więcej, ale pisać Wam będę chyba tylko o hydrolatach, resztę może pokażę robiąc krem czy jakieś serum ;)


Brat mojego faceta ma dostęp do jakiejś hurtowni, gdzie zamówiliśmy sobie żele pod prysznic Original Source za jakieś 3 zł od sztuki (wszystkie są podwójne, więc w szumie mam 10 szt :P a nawet nie wiem czy są dobre... bo jeszcze się żadnym nie myłam).


Czego jesteście najbardziej ciekawe? :-)

sobota, 1 marca 2014

Ultraflex Shinebox - paleta rozświetlaczy

Witajcie! Jakiś czas temu dostałam propozycję współpracy ze sklepu Strawberry.net. Jest to amerykański sklep zajmujący się sprzedażą kosmetyków i perfum znanych, drogich marek... w bardzo przystępnych cenach. Co ważne, wysyłka jest zawsze darmowa w każde miejsce na świecie, a przy tym bardzo szybka - ja swoją przesyłkę dostałam po tygodniu. Strona sklepu jest dostępna także w polskiej wersji językowej.

Przyznam szczerze, że w chwili otrzymania propozycji współpracy nie miałam pojęcia o istnieniu tego sklepu. Poszperałam nieco w Internecie i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest bardzo popularny także w Polsce! Wypełniłam krótką ankietę aby otrzymać do recenzji paletę rozświetlaczy Ultraflex Shinebox o wartości ok. 100 zł.


Na samej górze znajduje się duży, pudrowy rozświetlacz. Jest dosyć mocno pomarańczowy, mimo pudrowości ma taką jakby satynową konsystencję.

Piętro niżej są rozświetlacze w kremie w odcieniu bardzo jasnym i nieco ciemniejszym.

Ostatnie piętro zajmują 2 małe, wysuwane kredki... obie oczywiście mocno błyszczące. Jedna jest biała, w takim mocno mlecznym, perłowym kolorze... druga ciemniejsza, cielista. Niestety zapomniałam zrobić im dokładniejszego zdjęcia, wybaczcie.


Samo opakowanie jest bardzo estetyczne i trwałe, naprawdę porządnie wykonane. Zbudowane z pięter rozsuwanych jak wachlarz. Wszystko działa ani za lekko, ani za ciężko, nic się nie zacina. ALE jest bardzo ciężkie. Do używania w domu OK, ale na wakacje raczej bym go ze sobą nie wzięła. W zasadzie wolałabym tradycyjne opakowanie jednopiętrowe... to pewnie kwestia przyzwyczajenia, bo temu też nic nie brakuje.


Jeśli chodzi o skład, to pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że kredki zostały zrobione na bazie oleju rycynowego.





Rozświetlacz pudrowy jest podobny do ciemniejszego, kremowego, choć mocniej wpada w pomarańcz. Jest też zdecydowanie najmocniej napigmentowany. W moim przypadku niestety nie nadaje się do używania jako róż do policzków, bo mam bardzo jasną i chłodną karnację. Trochę żałuję, bo używany w bardzo rozsądnych ilościach mógłby być świetnym różem rozświetlającym. Bardzo dobrze za to sprawdza się jako cień do powiek, bo ładnie rozświetla spojrzenie i podkreśla moje niebieskie oczy.

Rozświetlacz kremowy, jaśniejszy - najsłabiej napigmentowany, prawie niewidoczny. Widać głównie rozświetlające drobinki, które w moim odczuciu są za duże. Wolę bardziej satynowy niż brokatowy efekt. Chyba najmniej się z nim polubiłam, bo nie znalazłam dla niego żadnego zastosowania. Do rozświetlania wewnętrznego kącika oka też mam lepsze produkty (chociażby kredki z tego samego kompletu).

Rozświetlacz kremowy, ciemniejszy - jest raczej brzoskwiniowy, bardzo ładnie wtapia się w moją jasną i chłodną karnację. Nadaje bardzo delikatny odcień i jego rozświetlające drobinki nie rzucają się tak w oczy. Malutką ilość wklepuję opuszkami palców w szczyty kości policzkowych. Myślę że powinien pasować do większości typów urody.

Kredki - biała jest po prostu mocno perłowa biała ;) a ciemniejsza jest w zasadzie identyczna jak ciemniejszy rozświetlacz kremowy. Można zabrać ze sobą te kredeczki na wyjazd, bo jak już pisałam opakowanie nie bardzo się nadaje do wożenia ze sobą. Kredki nadają się zarówno na policzki, jak do rozświetlania wewnętrznego kącika oka. Niestety pojemność jest bardzo mała, a do tego kredki są ekstremalnie miękkie, przez co łamią się... nawet gdy wysuwam ich dosłownie 2 mm. Są też tłuste, przez co nie nadają się na linię oka, bo mażą się zamiast gładko rozprowadzić. W moim odczuciu służą do rozcierania i wklepywania niż do robienia kreski gdziekolwiek.

Podsumowując....
Fajna sprawa dla wielbicielek rozświetlania :) Ja co prawda twarz rozświetlam tylko od święta, bo nie chce mi się z tym bawić co rano (używam różu i to mi wystarczy), ale bardzo przydaje się na ruchomą powiekę, co rozświetlania wewnętrznego kącika oczu czy pod łuk brwiowy. Efekt jest bardzo ładny, choć oczywiście trzeba umieć się posługiwać tego typu gadżetami.