piątek, 17 czerwca 2016

Pierre Rene, Skin Balance cover

Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę swój podkład idealny, ale dzisiejszy bohater jest zaprzeczeniem tego stwierdzenia. Bez wątpliwości mogę zaliczyć go do grona najgorszych podkładów z jakimi miałam styczność...

Podkład Pierre Rene Skin Balance cover swego czasu zrobił mega furorę w sieci. Wychwalany pod niebiosa... po jakimś czasie opinie o nim zaczęły być całkowicie skrajne. Postanowiłam jednak spróbować i sama wyrobić opinię.


Opakowanie jak widać - szklana butelka z pompką. Wygodnie i estetycznie lecz mam wrażenie że butelka jest ciężka i toporna jak sama zawartość.

Kolor 20 champagane jest jasny i ma nieco żółty pigment. W moim odczuciu kolor jest największą i w zasadzie jedyną zaletą tego podkładu.

Zapach - jakby waniliowo-chemiczny. Mnie drażni od samego początku. O wiele bardziej niż chociażby specyficzny zapach Revlonu.

Przechodząc do działania... problem zaczyna się już w momencie nakładania podkładu. Jedynym sposobem aby go nałożyć jest wklepywanie wilgotną gąbką (mam Real Techniques). Próby nakładania palcami czy pędzlem skończyły się totalnym niewypałem. W przypadku wklepywania ciepłymi palcami - podkład zostaje na nich zamiast na twarzy. Wszelkie próby rozcierania czy to palcami czy pędzlem powodują powstanie smug

Nawet gdy już uda się go nałożyć w taki sposób by efekt był zadowalający (co naprawdę nie jest łatwe), łatwo wszystko zepsuć jednym dotknięciem. Nie ważne czym... podkład po prostu złazi z twarzy, powstają dziury, waży się... totalny dramat!

Próbowałam z różnymi kremami i pudrami... zawsze kończy się tak:


Powyższe zdjęcie zostało zrobione zaraz po nałożeniu podkładu i jego przypudrowaniu. Pod wypływem dotyku pędzla z pudrem (ruchem stemplującym) podkład zaczął dziwnie zachowywać się na nosie. Próbowałam to skorygować lekko palcem i tak oto powstał efekt na zdjęciu. Na policzkach sprawa ma się podobnie, choć na nosie jest stanowczo najgorzej.

Próbowałam używać go także bez pudru - efekt po nałożeniu gąbką jest ładny, ale po chwili było jeszcze gorzej, bo podkład w ogóle nie zastyga! Z pudrem z kolei skóra wygląda staro, jakby pokryta tynkiem... no i to ważenie się / łuszczenie czy jak to nazwać.

Nie wiem jak ten pokład może być dla kogoś ideałem. Jestem w stanie zrozumieć takie wybryki po całym dniu noszenia podkładu, ale nie zaraz po jego nałożeniu i przypudrowaniu - nie zdążyłam pomalować oczu, ani dodać różu a on już złazi... podejść do niego zrobiłam chyba 6, byłam cierpliwa, mimo że nigdy nie byłam w stanie wytrzymać z nim na twarzy dłużej niż 3 godziny.

Dodatkowo zaobserwowałam, że źle wpływa na cerę - jednocześnie ją przesusza i powoduje pojawienie się krostek.

Leci do śmietnika i Wam stanowczo go odradzam!

czwartek, 16 czerwca 2016

Krem różany Farmona!

Powróciłam! Po pół roku... jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Tym razem na stałe. W moim życiu nieco się zmieniło - przeprowadziłam się do innego miasta, zaręczyłam... brakuje mi tylko blogowania. Ciężko wrócić po długiej przerwie, ale często używając jakiegoś kosmetyku myślałam co bym o nim napisała... bywały kosmetyki, które aż prosiły się o recenzję. Właśnie z takim cudeńkiem do Was wracam - po prostu nie mogłam nie napisać o nim recenzji!

Mowa o różanym kremie Farmona Dzika Róża z serii Herbal Care. Wyczaiłam go parę tygodni temu w Rossmanie całkowicie przypadkowo... kocham różane, naturalne kosmetyki i po prostu nie mogłam się oprzeć.


Jest to krem odmładzający, przeznaczony do skóry dojrzałej. Niektórym może wydawać się, że nie powinnam stosować go skoro mam 26 lat. Ja jednak uważam, że krem należy dostosować do potrzeb swojej skóry i jedynym kryterium którym się kieruje jest skład... a ten jest wyjątkowo wspaniały!


Mamy tu Masło Shea na drugim miejscu, a na trzecim olej makadamia. Gwarantuję, że cery suche czy wrażliwe kochają oba te składniki. Tak samo zresztą jak proteiny jedwabiu, czy wosk pszczeli. Są to składniki mega mega odżywiające i wygładzające. Kolagen i elastyna stanowią podstawę prewencji przeciwzmarszczkowej - powyżej 20 roku życia ich ilość w skórze nieustannie maleje i ten fakt jest bezpośrednią przyczyną powstawania zmarszczek. Oczywiste jest, że wit. C i E także się przydadzą :)

Właśnie czegoś takiego szukałam! Dlaczego? Otóż mam bardzo wrażliwą, delikatną skórę (mimo, że jest także mieszana), a do tego wyjątkowo bogatą mimikę. Mam 26 lat i nie tylko kurze łapki, ale także delikatne linie śmiechowe od kącika wargi do nosa. Przyznam, że nieco mnie to boli... I nie pomaga stwierdzenie mojego narzeczonego, że będę "uroczą babcią"... 


Krem jak widać jest zapakowany w kartonik, szklany słoiczek. Mnie taka forma odpowiada. Wiadomo, że zawsze myję ręce przed użyciem kremu i zużywam go na bieżąco więc nie martwie się, że coś się w nim zepsuje. Zresztą myślę że inne opakowanie nie bardzo by się sprawdziło bo... krem ma bogatą konsystencję, jest dosyć tłusty. Jest lato, więc używam go głównie na noc, ale myślę że zimą nałożony w mniejszej ilości sprawdzi się także pod cięższy podkład.

Krem zdecydowanie nawilża, odżywia i regeneruje. Skóra nabrała ładnego kolorytu, jest gładsza, bardziej elastyczna, ładnie ukojona. Do tego pięknie pachnie różą.


Jestem bardzo zadowolona. Znacznie bardziej niż z Make Me Bio Garden Roses (recenzja), który jest dostępny jedynie w internecie, dużo droższy i nie spełnił moich oczekiwań.

Farmona zrobiła krem z cudownym składem, dostępny stacjonarnie (w Rossmanie i Naturze) i w bardzo dobrej cenie. Można? Można!