wtorek, 28 kwietnia 2015

Make Me Bio, Garden Roses - różany, nawilżający krem do cery suchej i wrażliwej.

Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Nie tyle z powodu braku czasu czy lenistwa... wyrobienie sobie opinii na temat tego kremu wcale nie było takie proste. Bardzo chciałam, by był geniuszem, moim ideałem... ale czy tak się stało?


Zacznijmy od tego, że Make Me Bio jest stosunkowo nową firmą. Co najważniejsze - Polską! Staram się popierać naszą polską gospodarkę, a zatem z chęcią inwestuję w kosmetyki (i nie tylko) naszych rodzimych firm. Niestety na palcach jednej ręki mogłabym policzyć te, które faktycznie są warte większej uwagi. Przeszło mi przez myśl, że ja tu się podniecam, że fajnie, bo polski kapitał.. a oni mają angielską nazwę firmy i samego kremu... Wiem, czepiam się... można liczyć na to, że angielska nazwa pomoże firmie wybić się poza granice kraju. Czy się uda? Niewiele jest takich firm, ale trzymam kciuki. 

Powracając do kremu - zapowiadało się pięknie. Uwielbiam różany zapach, naturalne kosmetyki, eleganckie szklane opakowania... krem od razu kojarzy się z luksusem. Odnoszę wrażenie, że jest jest dopracowany pod każdym względem. Skład i filozofia firmy dopełniają ten wizerunek. Nie mogłam się oprzeć!


Mimo wcześniej opisanych zalet, niewątpliwie decydującym czynnikiem, który przekonał mnie do kupienia kremu jest jego skład. Moje ulubione olejki - makadamia, masło mango, olej ze słodkich migdałów, jojoba, różany. Do tego oczywiście brak parafiny i innych paskudztw.


Gdy otworzyłam paczkę, zobaczyłam krem, powąchałam... byłam w niebie. Będzie super! - pomyślałam. Zapach jest intensywny i delikatny jednocześnie - róża damasceńska, jedynie to czuję... mimo, że olejek różany znajduje się na samym końcu składu (?). Zapach bardziej nadaje tu woda różana na bazie której jest zrobiony. Pachnie bardzo podobnie, jak mój ulubiony olejek różany Plantil (recenzja) czy też woda różana np. Dabur.

Krem jest dosyć gęsty i treściwy, ale idealnie rozprowadza się na skórze. Konsystencja jest specyficzna, bo niby treściwa, ale nie nazwałabym jej tłustą... z jednej strony zostawia jakąś delikatną warstewkę na skórze, a z drugiej... wchłania się bardzo szybko. Niestety - za szybko... jestem przyzwyczajona do tego, że rano wstaję, korzystam z toalety, przemywam twarz, nakładam krem, idę się ubrać i dopiero później zabieram się za makijaż. Od posmarowania twarzy do nakładania podkładu mija z reguły 10-15 minut. Niestety, tyle czasu wystarczy, by odczuć nieprzyjemne ściąganie skóry. Taka ściągnięta twarz nie jest wystarczająco przygotowana do nałożenia makijażu. Nie czuję wtedy jakiegoś mega przesuszu, ale ściągnięcie, które nie wróży dobrze. Pomaga wtedy posmarowanie twarzy jeszcze raz, ale nie jest to dla mnie satysfakcjonujące rozwiązanie.


Niestety to nie jedyny problem, który pojawił się podczas używania tego kremu. Zostało mi go już na parę użyć, stosuję go już od paru miesięcy. Przez cały ten czas zmagam się z suchymi skórkami. Nie pomagają peelingi, ani inne cuda. Zdecydowanie najgorzej było na początku, gdy używałam go zarówno na dzień jak i na noc. Gy zmieniłam smarowidło na noc - jest nieco lepiej, ale dalej kiepsko. Zrobiłam eksperyment i na parę dni zmieniłam także krem na dzień - stan skóry się poprawił. Wniosek jest prosty - ten krem słabo nawilża! Byłam w szoku, nie wierzyłam że tak piękny skład może dawać tak słaby efekt...

Zdaje się, że wiem dlaczego tak się dzieje. W składzie znajdują się same oleje, które odżywiają i natłuszczają skórę, ale jej nie nawilżają. Ten krem nie ma substancji nawilżających takich jak np. kwas hialuronowy, d-panthenol, aloes... Nie wliczajmy tu gliceryny, która jest humekantem pośrednim i o walorach raczej wątpliwych. Wszystko więc wskazuje na to, że jego działanie polega na właściwościach okluzyjnych czyli przed nałożeniem kremu powinniśmy zastosować nawilżające serum. Jest to jakaś opcja, ale mnie ona nie zadowala. Kupując krem do cery suchej mam nadzieję na nawilżenie skóry, a nie tylko jej natłuszczenie. Jeśli tego nie robi, to w zasadzie jest dla mnie produktem zbędnym.

Plusy? Zdecydowanie poprawa kolorytu skóry, mniej wyprysków (bo nie zapycha), dobra współpraca z podkładami (chociaż teraz zrobiło się cieplej i już wydaje się za ciężki - zwłaszcza gdy nałożę na niego filtr) i to, że krem jest bardzo wydajny (o ile oczywiście nie smarujemy się nim podwójnie...). Do tego piękny zapach i wygląd.

Nie tego oczekiwałam... żałuję bardzo :( 

piątek, 17 kwietnia 2015

Pat&Rub, Bogate masło do ciała Home Spa - czy faktycznie warte swojej ceny?

Witajcie! Znowu mniej piszę, ale nie będę się usprawiedliwiać - po prostu mam lenia. Ląduję w domu z pracy przed 18 i nawet nie włączam komputera. Śledzę jednak Wasze posty codziennie na tablecie - są dni w pracy, że nie ma klientów i wtedy spokojnie mogę zająć się swoimi sprawami. Na tablecie jednak ciężko napisać post... za dużo nerwów przy tym tracę, nie ma to jak mój leciwy laptop ;]

Przechodząc do rzeczy... Parę miesięcy temu skorzystałam z promocji -40% w Internetowym sklepie Pat&Rub. Znana w Internetowym światku firma z naturalnymi kosmetykami, z którą ja nie miałam żadnej styczności. Stwierdziłam, że czas się zapoznać z jakimś produktem i kupiłam Bogate masło do ciała z linii Home Spa. Dlaczego właśnie na nie się zdecydowałam? Bo: było w największej promocji, ma być 'bogate' a moja skóra była wysuszona na wiór, oraz rzekomy cytrusowy zapach który lubię. Bałabym się np. wersji otulającej ponieważ nie toleruję jadalnych/słodkich/mdłych zapachów w kosmetykach. Co z tego wszystkiego wyszło?


Masło zamknięte jest w tradycyjny plastikowy słój o pojemności 250 ml. Pod zakrętką znajduje się zabezpieczenie w postaci sreberka. Grafika opakowania jak widać - prosta, czytelna i miła dla oka. Na opakowaniu znajdują się wszystkie potrzebne informacje jak na zdjęciach.


Konsystencja na pierwszy rzut oka jest genialna. Aksamitnie gładka! Można spodziewać się super wydajności... ale nic bardziej mylnego... Okropnie bieli skórę podczas rozsmarowywania. Topornie to idzie i z tego powodu automatycznie trzeba go nałożyć więcej. Nie ukrywam że nienawidzę tego efektu i bardzo mnie to rozczarowało.


Niestety bielenie to nie jedyna rzecz która mnie rozczarowała. Zapach - najczystsza trawa cytrynowa. Świerza, ale mocna, wręcz agresywna, cierpka. Poza nią nie czuję nic... żadnych cytrusów. Ja wiem, że zapach jest z naturalnych olejków eterycznych, które mają ograniczone możliwości... ale na prawdę... drażni mnie.


Podoba mi się to, że są wypisane składniki oraz opis ich działania. Za to duży plus! Ale czy masło na pewno działa tak jak nam to opisano? Niestety nie do końca. Masło nawilża, owszem... ale nie ma w tym nic spektakularnego. Zaraz po posmarowaniu i wchłonięciu się (co w sumie trwa dosyć długo, bo przecież muszą zniknąć te białe smugi...) skóra jest nieco gładsza. Nie ma jednak efektu WOW. Następnego dnia skóra już robi się szorstka i sucha... Sucha do tego stopnia, że jest biała i wyraźnie się łuszczy.


Skład... poniekąd ładny, bo nie ma parafiny, a jest masło shea, masło mango, sok aloesowy, skwalan, oraz naturalne oleje. Z drugiej strony dużo emolientów, emulgatorów i dosyć wysoko w składzie znajduje się guma ksantanowa (czyli zagęstnik). Moim zdaniem to główna przyczyna tego, że masło bieli... i to bardzo bieli!

Podsumowując... słabe i krótkotrwałe nawilżenie, kiepski zapach (choć wiadomo, to rzecz gustu), oraz bielenie, które jest dla mnie nie do zaakceptowania! W tym maśle nie ma nic co by tłumaczyło jego wysoką cenę, czyli 89 zł... ani nawet 50, które za nie zapłaciłam. Żałuję tych pieniędzy, bo za tą cenę mogłabym mieć kilka sztuk wspaniałego muszkatołowego masła Agafii

Pierwszy kosmetyk Pat&Rub i takie rozczarowanie... planowałam kupić ich tonik, ale chyba już sobie odpuszczę.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Denko marzec 2015

Jak ten czas szybko leci... mam wrażenie, że niedawno były święta, sylwester... a już mamy prawię połowę kwietnia! Parę dni temu były moje 25 urodziny... naprawdę nie dowierzam, że mam tyle lat. Jakoś to do mnie nie dociera...

No ale do rzeczy. Czas zabić lenia i powrócić do regularnego pisania. Na początku denko marca, czyli dobra okazja by napisać parę słów o tzw. średniakach, które nie doczekały się recenzji, oraz przypomnieć o kosmetykach wartych uwagi.


POLECAM / MOŻNA SPRÓBOWAĆ / NIE POLECAM

Bania Agafii, gęste muszkatołołowe masło do ciała - GE-NIAL-NE masło o pięknym, kwiatowym zapachu, rewelacyjnej konsystencji i działaniu. Do tego niska cena, brak parafiny... no cud, miód malina... wrócę do niego na pewno! RECENZJA

Anida, krem do rąk odżywczy z woskiem pszczelim i olejem makadamia - dużo się o nim naczytałam i długo polowałam. W końcu upatrzyłam go w Drogerii Natura i bez wahania kupiłam. Niestety moim zdaniem to nic specjalnego. Fakt, działał... ale na dosyć krótko. Mdliło mnie od jego zapachu. Mimo oleju makadamia i wosku pszczelego krem zawiera parafinę - w przypadku kremu do rąk nie ma tragedii, ale warto o tym wiedzieć (bo ja nie wiedziałam!). Kosztuje 3 zł i nie jest najgorszy więc można spróbować.

Fitomed, płyn oczarowy do twarzy z kwiatem pomarańczy - lubię. za wszystko... ale dzięki psikaczowi jest szalenie wydajny i szczerze pisząc - znudził mi się. Bardzo możliwe że jednak do niego wrócę, gdy będzie okazja zrobić zamówienie.. bo niestety dostępność w moim mieście jest fatalna! RECENZJA


Wibo, róż z jedwabiem i wit. E - mój pierwszy róż. Niestety nie zachęcił mnie do malowania policzków. Długo nie mogłam się przekonać... między innymi przez ten badziew. Efekt był kiepski, a do tego róż po godzinie migrował na twarzy i mocno zapychał (mimo że na policzkach mam cerę raczej normalną). Naprawdę nie rozumiem fenomenu tych kosmetyków... ta marka to lipa! Naprawdę niewiele rzeczy sprawdza się u mnie. Na marginesie - teraz nie wyobrażam sobie już makijażu bez różu na policzkach, a przekonał mnie róż firmy Bell.

Lush, Aqua Marina, pasta / czyścik do mycia twarzy - pachnie nienajlepiej, ale służy mojej mieszanej acz wrażliwej i odwodnionej skórze. Delikatne, a zarazem dokładne oczyszczanie - to jest to! RECENZJA

Balea, żel pod prysznic o zapachu truskawki i wanilii - jakoś nie widzę sensu pisania recenzji o żelach pod prysznic. Ogólnie - uwielbiam żele Balea za piękne zapachy, konsystencję, mycie bez wysuszania skóry. Więcej mi nie trzeba.


Balneokosmetyki, biosiarczkowa maska oczyszczająco-wygładzająca - świetna maska, żałuję że już się skończyła... świetnie wymiatała brudy z porów, a skóra pozostawała gładka i rozjaśniona. RECENZJA

Garnier, płyn micelarny 3w1 do cery wrażliwej - druga butla, którą zużyłam i na pewno nie ostatnia. Dla mnie to o wiele tańszy zamiennik Biodermy sensibio. Niedość że delikatny bo nie podrażnia powiek ani oczu, to jeszcze skuteczniej zmywa niż Bioderma. Jak oni to zrobili?! Dziwię się tym bardziej, że jestem anty-fanką firmy Garnier. RECENZJA

Inglot, podkład YSM - lekki podkład, którego używałam już dawno temu...pamiętam jedynie, że najjaśniejszy kolor wcale nie był taki jasny, a sam podkład bardzo szybko się ścierał. Nie był najgorszy, ale ja do niego nie wrócę.

Batiste, suchy szampon w wersjii tropikalnej - działanie super... robi co ma robić i nie będę się rozpisywać. Batiste kupię jeszcze nie raz (tym bardziej, że już są w rossmanie!), ale na pewno w innej wersji... liczyłam na jakieś cytrusy, a pachnie mega mdłym i duszącym kokosem.

Na szczęście bubli nie za dużo ;)