Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Nie tyle z powodu braku czasu czy lenistwa... wyrobienie sobie opinii na temat tego kremu wcale nie było takie proste. Bardzo chciałam, by był geniuszem, moim ideałem... ale czy tak się stało?
Zacznijmy od tego, że Make Me Bio jest stosunkowo nową firmą. Co najważniejsze - Polską! Staram się popierać naszą polską gospodarkę, a zatem z chęcią inwestuję w kosmetyki (i nie tylko) naszych rodzimych firm. Niestety na palcach jednej ręki mogłabym policzyć te, które faktycznie są warte większej uwagi. Przeszło mi przez myśl, że ja tu się podniecam, że fajnie, bo polski kapitał.. a oni mają angielską nazwę firmy i samego kremu... Wiem, czepiam się... można liczyć na to, że angielska nazwa pomoże firmie wybić się poza granice kraju. Czy się uda? Niewiele jest takich firm, ale trzymam kciuki.
Powracając do kremu - zapowiadało się pięknie. Uwielbiam różany zapach, naturalne kosmetyki, eleganckie szklane opakowania... krem od razu kojarzy się z luksusem. Odnoszę wrażenie, że jest jest dopracowany pod każdym względem. Skład i filozofia firmy dopełniają ten wizerunek. Nie mogłam się oprzeć!
Mimo wcześniej opisanych zalet, niewątpliwie decydującym czynnikiem, który przekonał mnie do kupienia kremu jest jego skład. Moje ulubione olejki - makadamia, masło mango, olej ze słodkich migdałów, jojoba, różany. Do tego oczywiście brak parafiny i innych paskudztw.
Gdy otworzyłam paczkę, zobaczyłam krem, powąchałam... byłam w niebie. Będzie super! - pomyślałam. Zapach jest intensywny i delikatny jednocześnie - róża damasceńska, jedynie to czuję... mimo, że olejek różany znajduje się na samym końcu składu (?). Zapach bardziej nadaje tu woda różana na bazie której jest zrobiony. Pachnie bardzo podobnie, jak mój ulubiony olejek różany Plantil (recenzja) czy też woda różana np. Dabur.
Krem jest dosyć gęsty i treściwy, ale idealnie rozprowadza się na skórze. Konsystencja jest specyficzna, bo niby treściwa, ale nie nazwałabym jej tłustą... z jednej strony zostawia jakąś delikatną warstewkę na skórze, a z drugiej... wchłania się bardzo szybko. Niestety - za szybko... jestem przyzwyczajona do tego, że rano wstaję, korzystam z toalety, przemywam twarz, nakładam krem, idę się ubrać i dopiero później zabieram się za makijaż. Od posmarowania twarzy do nakładania podkładu mija z reguły 10-15 minut. Niestety, tyle czasu wystarczy, by odczuć nieprzyjemne ściąganie skóry. Taka ściągnięta twarz nie jest wystarczająco przygotowana do nałożenia makijażu. Nie czuję wtedy jakiegoś mega przesuszu, ale ściągnięcie, które nie wróży dobrze. Pomaga wtedy posmarowanie twarzy jeszcze raz, ale nie jest to dla mnie satysfakcjonujące rozwiązanie.
Krem jest dosyć gęsty i treściwy, ale idealnie rozprowadza się na skórze. Konsystencja jest specyficzna, bo niby treściwa, ale nie nazwałabym jej tłustą... z jednej strony zostawia jakąś delikatną warstewkę na skórze, a z drugiej... wchłania się bardzo szybko. Niestety - za szybko... jestem przyzwyczajona do tego, że rano wstaję, korzystam z toalety, przemywam twarz, nakładam krem, idę się ubrać i dopiero później zabieram się za makijaż. Od posmarowania twarzy do nakładania podkładu mija z reguły 10-15 minut. Niestety, tyle czasu wystarczy, by odczuć nieprzyjemne ściąganie skóry. Taka ściągnięta twarz nie jest wystarczająco przygotowana do nałożenia makijażu. Nie czuję wtedy jakiegoś mega przesuszu, ale ściągnięcie, które nie wróży dobrze. Pomaga wtedy posmarowanie twarzy jeszcze raz, ale nie jest to dla mnie satysfakcjonujące rozwiązanie.
Niestety to nie jedyny problem, który pojawił się podczas używania tego kremu. Zostało mi go już na parę użyć, stosuję go już od paru miesięcy. Przez cały ten czas zmagam się z suchymi skórkami. Nie pomagają peelingi, ani inne cuda. Zdecydowanie najgorzej było na początku, gdy używałam go zarówno na dzień jak i na noc. Gy zmieniłam smarowidło na noc - jest nieco lepiej, ale dalej kiepsko. Zrobiłam eksperyment i na parę dni zmieniłam także krem na dzień - stan skóry się poprawił. Wniosek jest prosty - ten krem słabo nawilża! Byłam w szoku, nie wierzyłam że tak piękny skład może dawać tak słaby efekt...
Zdaje się, że wiem dlaczego tak się dzieje. W składzie znajdują się same oleje, które odżywiają i natłuszczają skórę, ale jej nie nawilżają. Ten krem nie ma substancji nawilżających takich jak np. kwas hialuronowy, d-panthenol, aloes... Nie wliczajmy tu gliceryny, która jest humekantem pośrednim i o walorach raczej wątpliwych. Wszystko więc wskazuje na to, że jego działanie polega na właściwościach okluzyjnych czyli przed nałożeniem kremu powinniśmy zastosować nawilżające serum. Jest to jakaś opcja, ale mnie ona nie zadowala. Kupując krem do cery suchej mam nadzieję na nawilżenie skóry, a nie tylko jej natłuszczenie. Jeśli tego nie robi, to w zasadzie jest dla mnie produktem zbędnym.
Zdaje się, że wiem dlaczego tak się dzieje. W składzie znajdują się same oleje, które odżywiają i natłuszczają skórę, ale jej nie nawilżają. Ten krem nie ma substancji nawilżających takich jak np. kwas hialuronowy, d-panthenol, aloes... Nie wliczajmy tu gliceryny, która jest humekantem pośrednim i o walorach raczej wątpliwych. Wszystko więc wskazuje na to, że jego działanie polega na właściwościach okluzyjnych czyli przed nałożeniem kremu powinniśmy zastosować nawilżające serum. Jest to jakaś opcja, ale mnie ona nie zadowala. Kupując krem do cery suchej mam nadzieję na nawilżenie skóry, a nie tylko jej natłuszczenie. Jeśli tego nie robi, to w zasadzie jest dla mnie produktem zbędnym.
Plusy? Zdecydowanie poprawa kolorytu skóry, mniej wyprysków (bo nie zapycha), dobra współpraca z podkładami (chociaż teraz zrobiło się cieplej i już wydaje się za ciężki - zwłaszcza gdy nałożę na niego filtr) i to, że krem jest bardzo wydajny (o ile oczywiście nie smarujemy się nim podwójnie...). Do tego piękny zapach i wygląd.
Nie tego oczekiwałam... żałuję bardzo :(