czwartek, 19 listopada 2015

Herbfarmacy, prawdziwy Balsam Piękności! Ratunek na zimę dla wrażliwej skóry.

Jesień w pełni, w zasadzie w każdej chwili może spaść śnieg... nie spieszy mi się jednak i ciesze się, że wciąż mamy plusową temperaturę. Jedną z niedogodności bezpośrednio związaną z zimą jest... wysuszenie i podrażnienie mojej wrażliwej skóry. Dlatego też wraz z nadejściem jesieni pielęgnacja mojej skóry zmienia się o 180 stopni. 

Latem lubię żele, lekkie kremy, a zimą... wprost przeciwnie - gęste, treściwe, tłuste mazidła, które stworzą barierę chroniącą moją skórę przed zimnem, wiatrem, zmianami temperatur i innymi czynnikami, które są nieprzyjemne i szkodliwe.

Rok temu znalazłam świetny balsam barierowy na zimę. Ten balsam to w zasadzie maść. Tłusta, ale nie powodująca świecenia, spływania makijażu... też myślałam, że to niemożliwe, ale... myliłam się!

Poznajcie Balsam Piękności z prawoślazem firmy Herbfarmacy.


Herbfarmacy to angielska firma specjalizująca się tworzeniem kosmetyków organicznych, całkowicie naturalnych. Jedynymi składnikami użytymi do ich produkcji są substancje pochodzenia roślinnego. Firma dba o ekologię, nie testuje swoich produktów na zwierzętach i osobiście nadzoruje uprawę ziół na bazie których powstają kosmetyki. 30 lat doświadczenia i nagroda na rzecz ruchu organicznego.

To do mnie przemawia!


Jeśli zaś o sam balsam chodzi - jest tłusty, to prawda... ale ku mojemu zaskoczeniu skóra po nim się nie świeci. Oczywiście niezbędne jest wyczucie ilości podczas aplikacji, ale uwierzcie mi - on się wchłania. Pozostawia niewidoczną warstewkę ochronną na skórze. Tej warstwy nie widać, nie czuć, lecz niesamowicie ochrania, koi, zmiękcza, wyrównuje koloryt skóry. Z każdym dniem staje się piękniejsza - jaśniejsza, gładsza, bardziej sprężysta.

Skład:

Helianthus annuus (Sunflower) seed oil, SIMMONDSIA CHINENSIS (Jojoba) seed oil, CERA ALBA (Beeswax), BUTYROSPERMUM PARKII BUTTER (Shea Butter), Althaea officinalis (Marshmallow) root extract, CALENDULA OFFICINALIS flower extract,VERBASCUM THAPSUS EXTRACT(Mullein), Rosmarinus officinalis (Rosemary) extract, PELARGONIUM GRAVEOLENS (Rose Geranium) leaf oil, *Citrus paradisi (Grapefruit) peel oil, Cananga odorata (Ylang ylang) flower oil, linalool, limonene, geraniol, eugenol (Essential oil ingredients)

Niektóre składniki działają tak:
  • jojoba (Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil) – zmiękcza i nawilża naskórek, pomaga zachować wilgoć w skórze dzięki ochronnemu filtrowi, który na niej tworzy.
  • wosk pszczeli (Cera flava (Beeswax) )– jest łatwo wchłaniany przez skórę, dzięki czmu wspaniale odżywia ją i nawilża oraz czyni gładką i delikatną. Wzmacniają jej funkcje obronne, chronią przed nadmierną utratą wody, uelastyczniają i zmiękczają
  • masło shea (Shea Butter) – natłuszcza oraz nawilża skórę, działa regenerująco i odbudowująco, wygładza i odżywia skórę, zapobiega powstawaniu rozstępów, rozjaśnia przebarwienia; stosowane również w pielęgnacji włosów – zapobiega rozdwajaniu się końcówek.
  • nagietek (Calendula Officinalis (calendula extract)) – łagodzi podrażnienia, chroni, działa przeciwzapalnie, przeciwgrzybiczo i uśmierza ból. Często stosowany w naturalnych dezodorantach, ponieważ działa lekko ściągająco i obkurczająco.
  • dziewanna (Verbascum thapsus (Mullein) extract) – działa osłaniająco i regenerująco, zmiękcza skórę i poprawia jej wygląd oraz wygładza zmarszczki.
  • geranium (Pelargonium graveolens (geranium)) – działa delikatnie ściągająco i oczyszczająco, zmiękcza i wygładza skórę.
Bogactwo natury!


Polecam głównie na noc, zamiast tłustych kremów, zamiast olejów... ten balsam odżywia, pielęgnuje... nie obciążając przy tym skóry. Ona oddycha, szybciej się goi, nawet oczyszcza z zaskórników (za sprawą wszechstronnie działających ziół). Jest niczym substytut sebum... osoby z odwodnioną, suchą, podrażnioną skórą doskonale wiedzą jakim problemem jest brak sebum na naszej skórze. Zniszczona (np od zimna) skóra nie jest w stanie sama go produkować i jest całkowicie naga. Balsam Piękności rozwiązuje ten problem. Wystarczy odrobinę wklepać w skórę opuszkami palców. Jest pieruńsko wydajny!

I wielofunkcyjny - pięknie ochrania końcówki włosów (zamiast silikonowego serum), wzmacnia skórę pod oczami, chroni i pięlęgnuje spierzchnięte usta, wspomaga leczenie atopowego zapalenia skóry.

Może to ratunek na zimę dla Twojej wrażliwej skóry? :)

Ps. Jak dla mnie balsam ma jeden mały minus - zapach. Czuć prawoślazem i geranium. Wiem, że wiele osób ubóstwia zapach geranium w perfumach itp, ja nie przepadam... ale i tak będę używać :)

czwartek, 24 września 2015

Bania Agafii, maska oczyszczająca dziegciowa

Dziś post w serii "tanie, praktyczne i skuteczne". Maska dziegciowa z serii Bania Agafii kosztuje średnio 6 zł, przy czym opakowanie jest zamykane i wystarcza na wiele aplikacji. Dostępność jednie przez internet, ale dla mnie to nie problem.


Opakowanie to miękka, bardzo praktyczna saszetka. Maskę można postawić pionowo, zakręcić, z łatwością wycisnąć.

Zapach... no niezbyt ładny, jak to bywa z kosmetykami zawierającymi dziegć. Nie jest jednak intensywny i mi osobiście w niczym nie przeszkadza.


Skład dosyć naturalny, z masełkiem shea i różnymi ekstraktami. Mamy także kaolin, który świetnie pochłania tłuszcz i zanieczyszczenia ze skóry.

Konsystencja jest jedwbista, niezbyt gesta i nie lejąca, aplikacja nie sprawia żadnego problemu. Maska dosyć szybko zasycha na skorupę. Polecam spryskiwać ją na twarzy wodą, by nie zasychała i nie podrażniała skóry - wspomoże to także jej działanie. Swoją drogą, zasycha bardzo dziekawie - w miejscu rozszerzonych porów (u mnie na nosie i wokół niego) pojawiają się dziurki. Dla mnie to znak, że maska działa i faktycznie robi coś z moimi porami. Zmywanie nie stanowi problemu, choć warto wesprzeć się jakąś gąbeczką lub szmatką - jak w przypadku glinek.


Działanie jest dla mnie fenomenalne... podobne jak w przypadku proszkowych glinek... choć zastanawiam się, czy przypadkiem ta maseczka nie jest od nich skuteczniejsza. Na pewno ma przewagę - nie trzeba jej rozrabiać, a to zachęca do częstszego stosowania.

Po zmyciu skóra nie jest podrażniona, wręcz jest jaśniejsza, ma ładniejszy i równomierny koloryt (a ja najczęściej jestem w cętki...), pory są zdecydowanie bardziej czyste (ciemne kropki robią się białe, niektóre zaskórniki znikają), mniejsze. Stany zapalne wydają się złagodzone.

Jest jeden mały minus - maseczka delikatnie podsusza moją wrażliwą skórę... jednak wystarczy mocno ją nawilżyć, a maseczkę stosować jedynie raz w tygodniu.

Zdecydowanie polecam! W przeciwieństwie do maski odmładzającej z mlekiem łosia tej serii - okropnie mnie podrażnia....

poniedziałek, 21 września 2015

Perfum Nicole nr 157

Jakiś czas temu dostałam zaproszenie do testowania perfum Nicole. Firma ta posiada w sprzedaży odpowiedniki drogich, znanych perfum... cóż... jedni skreślają odpowiedniki bez zastanowienia, a ja postanowiłam wypróbować. Tak, zdarza mi się korzystać z odpowiedników w czasie kryzysu finansowego. Powiem więcej, niektóre odpowiedniki są świetne i nie odbiegają zbytnio od oryginału, a są też takie, które nie tylko nie są podobne... są okropne. Wszystko zależy...

Czy zapach Nicole przypadł mi do gustu? Wybrałam nr 157 czyli odpowiednik Givenchy - Ange ou demon le secret.


Perfum otrzymujemy w butelce z matowego szkła na której widnieje logo firmy. Moja butelka ma pojemność 30 ml, ale firma oferuje butelki różnych kształtów i wielkości. Na korku widnieje nr zapachu...

Atomizer działała sprawnie, choć trzeba uważać żeby nadusić go odpowiednio mocno, bo inaczej siknie zamiast rozpylać.


Na etykiecie widnieje skład i dane firmy. Raczej mało osób interesuje się składem perfum, ale dobrze że taka informacja się pojawiła i wklejam bo może akurat komuś się przyda.


Nuty zapachowe:

Głowa: cytryna, herbata, żurawina
Serce: kwiat wodny, jaśmin, piwonia
Podstawa: paczuli, piżmo, drzewo

Jak wrażenia? Zapach wydaje się być bardzo ładnie odwzorowany, choć przyznaję że nie miałam zbyt wiele do czynienia z oryginałem (wąchałam kiedyś w sephorze i to wszystko). Czuć większość nut zapachowych. Na początku bardzo mocno czuć wszystkie nuty głowy, choć cytryna wybija się na pierwszy plan. W dodatku jest dosyć mocno słodki, ale nie mdły czy duszący. Mam wrażenie, że to zasługa kwaskowości żurawiny i cytryny która przełamuje mocno posłodzoną herbatę. Po ok 10 minutach pierwsze nuty łagodnieją, zapach staje się delikatniejszy... ale nie czuć wcale nut serca, są jakby pominięte. Od razu po nutach głowy pojawiają się nuty podstawy, czuć drzewo sandałowe i piżmo... no niestety, wszystkie odpowiedniki mają do siebie to, że się nie rozwijają tak jak oryginały. Przez cały czas czuć nutę głowy i delikatnie bazę, z tym że mniej lub bardziej intensywnie... zapach ładny, lecz pozbawiony głębi, zmienności, więc szybko się nudzi, przestajemy go czuć.. lub wręcz zaczyna drażnić. W tym przypadku z przykrością stwierdzam, że jest nietrwały, czuć go bardzo krótko, bo po około godzinie nie czuję go w ogóle, nawet wąchając bezpośrednio skórę.

Tak to już jest... ale mimo wszystko zużyję go i w przyszłości kupię oryginał :) Przekonałam się, że nuty głowy, które nastręczały mi najwięcej wątpliwości czy będą dla mnie odpowiednie - są genialne. Pozostałe składowe zapachu na pewno mi się spodobają. Zwłaszcza piwonia, którą w perfumach wprost kocham. Szkoda, że tutaj w ogóle jej nie czuję.

Czy polecam? Ciężko powiedzieć... znam odpowiedniki (co prawda nie akurat tego zapachu), które utrzymują się naprawdę długo, a przy tym są świetnie odwzorowane. Tutaj cóż... największy minus za trwałość. Niska cena nie rekompensuje tego, że trzeba się psikać co godzinę. Z drugiej strony - oryginał Ange ou demon le secret podobno też nie grzeszy trwałością... więc może to zależy od nut zapachowych i inny zapach Nicole sprawdziłby się lepiej? Może będę miała okazję to sprawdzić :)

czwartek, 17 września 2015

Denko kilku miesięcy.

Lato szybko minęło... na szczęście jeszcze nas nie opuściło, bo dziś u mnie 30 stopni. Jednak myśl, że będzie coraz zimniej nie napawa mnie optymizmem... nienawidzę jesieni i zimy. Ciężko mi się przyzwyczaić do kapryśnej pogody tym bardziej, że ostatnie dni sierpnia i pierwsze 2 tygodnie września spędziłam w Chorwacji, gdzie pogoda była świetna... i nie tylko woda. Polecam wszystkim, dla mnie to magiczne miejsce do którego będę wracać tak często, jak tylko fundusze na to pozwolą. Nie zabrakło tam Drogerii DM, tak więc - będę miała o czym pisać ;)

Dziś w końcu zdam relację z denka. Zabieram się za to kilka miesięcy i tyle też trzymałam te wszystkie puste opakowania... kompletnie bez sensu. Praca i trochę zawirowań w życiu... myślę, że wiecie jak jest - czasami ostatnia rzecz na jaką ma się ochotę to siedzenie przy komputerze.


Trochę tego jest, ale i tak nie jakoś bardzo dużo jeśli wziąć pod uwagę, że zużycie tych kosmetyków zajęło mi kilka miesięcy.


Antyperspiranty Adidas i Lady Speed Stick - moje ulubione. Nie ma raczej o czym się rozpisywać... totalni faworyci pod względem skuteczności, zapachu i delikatności wobec mojej skóry. Niestety te z Adidasa szybko się kończą (ok. 2 tygodnie) i są niezbyt tanie, dlatego ja kupuję po kilka sztuk podczas promocji. Świetny jest climacool i intensive ultra dry. Zwłaszcza ten pomarańczowy pięknie i długo pachnie. Gdy go stosuję często rezygnuję z perfum, bo raz że mogłyby się gryźć, a dwa - nie ma takiej potrzeby. Z tym zapachem czuję się świetnie. No i nie ma mowy o nieprzyjemnych zapachach czy mokrych pachach ;)


Ziaja Intima, płyn do higieny intymnej - tani i świetny. Nie podrażnia, nie powoduje infekcji, delikatnie acz skutecznie myje, wydajny. Do tego nie powoduje specyficznych zapachów (nie wiem czy u Was też tak się zdarza, ale niektóre żele niby działają dobrze, ale wywołują dziwny zapach, np cebuli.....nie wiem skąd się to bierze, ale naprawdę tego nienawidzę).

Mydło do rąk Fa Nutri Skin - niby ładnie pachnie, jest kremowe ale strasznie szybko się kończy i wysusza dłonie. 

Bielenda, peeling cukrowy o zapachu maliny - maliną to to nie pachnie, czuć tylko chemię. Ściera dobrze, ale warto mieć wtedy niezbyt mokrą skórę. Poza tym jest niewydajny i ma parafinę co go dyskwalifikuje do ponownego zakupu. Wiedziałam o tym już w sklepie, ale kupiłam z potrzeby i braku innych opcji.

Kwiatowe i Czarne mydło Agafii - nie mają sobie równych jeśli chodzi o mycie mojej głowy. Polecam wszystkim, totalna rewelacja. Teraz mam wersję białą i miodową z serii Bania Agafii. Będę wszystkie kupowała na zmianę. Zapraszam do recenzji: mydło kwiatowe Agafii i mydło czarne Agafii.

Oryginal Source, niezłe żele ale już więcej ich nie kupię bo używałam hurtowo i już mi się znudziły dawno.


Mgiełka do ciała o zapachu fiołka Avon - kupiona bardzo dawno temu. Pachnie świetnie, ale tylko przez kilka minut więc ja nie widzę sensu używania jej, polowa leci do kosza.

Szwajcarska maść końska rozgrzewająca - wiem, że niektóre dziewczyny używają jej na porost włosów z racji papryczki chili i 25 składników ziołowych... ja jednak znam ją od lat i smaruję nią kolano, które mam słabe i co jakiś czas pojawia mi się stan zapalny i ból. Nie znam nic lepszego, szybko radzi sobie ze wszystkimi problemami stawowymi. Polecam!

Uriage, woda termalna. Dla niektórych zwykła woda... a dla mnie, posiadaczki cery bardzo bardzo wrażliwej i z częstymi nawrotami AZS - wybawienie. Recenzja

BeBeauty, krem do rąk z Biedronki - niby jakieś masło shea ma i w ogóle. Niewypał, darujcie sobie... opakowanie miało być fajne a stało się koszmarem.

Green Pharmacy, jedwab do włosów - niby dobry i tani, ale... zbyt łatwo z nim przesadzić w przypadku moich cienkich włosów. Recenzja

Alverde, odżywka do włosów z Hibiskusem - dla innych hit, a dla mnie smród i suche włosy. Szkoda zachodu Recenzja

Avon, żel-peeling do zmiękczania skórek wokół paznokci - ładnie pachnie, ale nic poza tym. Mam go juz chyba 2 lata i nie mogę zmęczyć. Bubel.

Rosyjska wcierka ziołowa na porost włosów - genialna rzecz! Urosło mi po niej pełno włosków... mam kolejną butelkę i myślę że zasługuje na osobną recenzję.

Fotomed, tonik ziołowy nawilżający - GENIUSZ! Też będzie osobna recenzja, mam kolejną butelkę.

Sylveco, płyn micelarny - bardzo dobry płyn. Zmywa, nie podrażnia... jednak biorąc pod uwagę słabą dostępność stacjonarną, małą pojemność i wydajność w stosunku do ceny - częściej wybierać będę płyn Garniera.

Organic Therapy, diamentowy peeling do twarzy - świetnie ściera, przypomina korund... drobinki są malutkie, ale ostre, jest ich dosyć sporo, a przy tym peeling jest kremowy więc daje nieco poślizgu. Będzie niezły dla cery niewrażliwej i tłustej. U mnie wywołuje niestety podrażnienia. Pachnie ciekawie... kojarzy mi się z Vibovitem z czasów dzieciństwa. Uwielbiałam go!


Bambino, krem ochronny z cynkiem - czasami najprostsze i najtańsze rozwiązania są najlepsze. Niezawodny na podrażnienia skóry, np odparzenia, otarcia.

Bania Agafii, pomarańczowe masło do ciała - dobre, choć nie tak dobre jak muszkatołowe czy amarantowe (o których już pisałam)

Balea, lotion do rąk - szybko się wchłania i biorąc pod uwagę konsystencję nieźle nawilża. Zapach mnie drażnił a pompka od połowy butli działała fatalnie... nie polecam, przynajmniej tej wersji.

Svleco, lekki krem brzozowy - używał go głównie mój facet. Dobrze nawilża, nie jest tłusty ani lepki. Dobry kosmetyk.

Organique, regenerująca maska żurawinowa do rąk - Genialna i przymierzam się do ponownego zakupu na zimę. Recenzja

Make Me Bio, garden roses, różany krem do cery suchej - niestety nie ma szału... Recenzja

Pat & Rub, bogate masło do ciała Home Spa - totalnie przereklamowane i stanowczo za drogie. Recenzja

Nuxe, Creme Prodigieuse, krem do twarzy 15 ml - pachnie dokładnie tak jak suchy olejek tej firmy. Całkiem niezły, ale nie wiem czy zdecyduję się na pełnowymiarowe opakowanie.

Na koniec chociaż jedna fotka z Chorwacji. Polecam raz jeszcze! Zimne, polskie morze nie ma z tym żadnego porównania.


Jedna z dzikich plaż Chorwacji. Miejscowość Senj. Ten mały ludzik na plaży to mój facet :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Zielone Laboratorium, olejek do ciała ujędrniająco-wygładzający

Hej! Ciekawe jak sprawdził się drugi kosmetyk firmy Zielone Laboratorium? Peeling okazał się strzałem w dziesiątkę, a olejek ujędrniająco-wygładzający... hmmm... zadanie miał trudniejsze, bo ładniej znaleźć dobry olejek niż dobry peeling. Co o nim myślę?


Butelka jak każdy widzi - zgrabna, przezroczysta, z zamknięciem na klik, przyjemna dla oka grafika a wraz z nią wszystkie potrzebne informacje. Nie mam zastrzeżeń... można ubabrać ją i obtłuścić jak każdą inną butelkę z olejkiem ;)


Na plus oczywiście fakt, że olejek nie był testowany na zwierzętach, a 5% dochodu ze sprzedaży jest przekazywane na fundację VIVA - ZAGINĄŁ DOM (pomoc w utrzymaniu bezdomnych zwierząt oraz znalezieniu dla nich nowego domu). Kocham zwierzęta i popieram w 100% !


Producent ostrzega także, by przeprowadzić próbę uczuleniową... to ważne, bo olejki eteryczne, które znajdują się w składzie mogą mocno uczulać. Należy pamiętać, że nie każdy dobrze toleruje naturę (znam osobę np uczuloną ma marchewkę...)


Skład bardzo ładny... po kolei:
olej jojoba, olej słonecznikowy, ekstrakt z marchewki, meta-karoten, wit C, olej migdałowy, wit E, zapach i dodatki...


Konsystencja lejąca, średnio tłusta... myślę, że w sam raz, bo naprawdę szybko się wchłania.

Zapach... marchewkowo-cytrusowy, czuć go ok, pół godziny po aplikacji. Nie ma rewelacji, ale nie śmierdzi jak to często bywa z naturalnymi smarowidłami.

Działanie? Bardzo dobre. Nie wiem czy ujędrnia, bo takie efekty ciężko zauważyć przy pierwszym opakowaniu... ale na pewno wygładza i nawilża skórę. Zyskuje gładkość i poprawia się jej koloryt - jest bardziej równomierny.

Zauważyłam, że producent zdążył już powiększyć butelkę. Moja ma 150 ml, obecnie można kupić 250 ml. Niestety cena jest dosyć zaporowa jak na olejek do ciała - 62 zł. Jest to dobry produkt, ale mam pewne wątpliwości czy podobnego efektu nie uzyskamy czymś nieco tańszym...

Tak czy inaczej - przyjemny i skuteczny, więc polecam. Znajdziecie go w sklepie cosibella.pl

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

DUO GEL - Odżywka do paznokci z aktywatorem kreatyny.

Hej dziewczyny :)  nie wiem jak Wy ale ja już mam dosyć tych upałów... Fajnie, że jest ładna pogoda, ale dla mnie trochę za gorąco, nie przepadam za upałami... Chyba, że mam możliwość siedzieć gdzieś nad wodą a teraz niestety nie mam możliwości. Za to pierwsza połowa września będzie moja... Pierwszy raz w Chorwacji... Mam nadzieje ze będzie tak fajnie jak mówią wszyscy którzy tam byli ;)

Przejdę do rzeczy... Parę miesięcy temu dostałam maila z hurtowni Mar-Kos z propozycją wypróbowania odżywki do paznokci DUO GEL z aktywatorem keratyny. Moje paznokcie bez wspomagaczy są w fatalnym stanie, więc z chęcią ładuję w nie coś, co ma szansę zadziałać. Długo zwlekałam z recenzją, bo po prostu miałam problem z wyrobieniem sobie o niej opinii. Dlaczego? Sama jestem sobie winna - czytajcie dalej.


Odżywka jest zapakowana w kartonik, który zawiera wszystkie potrzebne nam informacje. Buteleczka typowa dla lakierów do paznokci - szklana z pędzelkiem, który jest odpowiednio giętki, szeroki i świetnie rozprowadza produkt.

Bardzo podoba mi się to, że odżywka ma mleczny kolor. Ładnie rozjaśnia paznokcie, chociaż przy jednej warstwie jest to prawie nie zauważalne, przy 2 i 3 warstwie uzyskujemy efekt zbliżony do paznokci żelowych. W każdym razie paznokcie pokryte odżywka wyglądają zdrowiej, bo ładnie błyszczą. Wysycha bardzo szybko.


Działanie? Naprawdę działa! Efekt widać po jakiś 2 tygodniach stosowania i początkowo nie jest spektakularny. Trzeba trochę czasu, bo odżywka nie działa jakoś specjalnie szybko, ale nie tez nie powoli. Moim zdaniem takie wolniejsze działanie jest plusem, bo mniejsza szansa na skutki uboczne i dłużej utrzymują się efekty po zaprzestaniu stosowania. 

Z każdym tygodniem paznokcie stają się mocniejsze - grubsze, bardziej elastyczne i co za tym idzie mniej się krusza/łamią. Zmniejsza także rozdwajanie, chociaż u mnie nie wyeliminowania go całkowicie - rozdwajanie to mój największy paznokciowy problem. 


Muszę Was jednak ostrzec. Używacie jej zgodnie z zaleceniami producenta. Ja 2 razy się zapomniałam, nałożyłam odżywkę 2 dni z rzędu (już chyba z przyzwyczajenia) podczas gdy powinnam co drugi dzień. Mój środkowy palec prawej ręki mocno to odczuł. Bolało przy naciśnięciu na paznokieć albo mocniejszym złapaniu czegoś opuszkiem palca. Pojawiło się ciemniejsze miejsce pod paznokciem w miejscu gdzie bolało i mimo że minęło po kilku dniach, to jednak paznokieć w tym miejscu jest lekko odklejony (zwiększył się wolny brzeg). Bałam się, że to początki onycholizy (pisałam o niej przy okazji recenzji odżywki diamentowej Eveline), ale na szczęście sytuacja szybko się ustabilizowała. Jestem pewna że do tej sytuacji przyczyniła się ta odżywka bo podczas jej stosowania problem pojawił się 2 razy. Za pierwszym nie wiedziałam dlaczego, przy drugim już zabrałam fakty. Pretensje mogę mieć tylko do siebie, że jej nadużywałam. Po prostu trzeba czytać instrukcje i się stosować ;)


Poza tym nie odnotowałam skutków ubocznych - bez żółknięcia, zmatowienia płytki, nadmiernego wysuszenia skórek.

W skrócie - fajna odżywka, tylko nie wolno jej nadużywać. Kiedyś nie mogłam paznokci zapuścić nawet na mm a i tak się rozdwajały. Teraz wyglądają tak:



niedziela, 2 sierpnia 2015

Zielone Laboratorium, wygładzający peeling do ciała - marchewka i płatki owsiane

Witajcie! Nie wiem jak Wy, ale ja korzystam z uroków lata i co weekend gdzieś wybywam. W tygodniu z kolei ląduję w domu o godzinie 18 więc nie bardzo mam czas czy ochotę by zająć się pisaniem... staram się jednak zorganizować i wpisuję do kalendarza pomysły na nowe posty :)

Jakiś czas temu napisał do mnie Pan Janusz, właściciel sklepu cosibella.pl. Zaproponował, abym wypróbowała wegańskie kosmetyki firmy Zielone Laboratorium. Peeling do ciała na bazie marchewki i płatków owsianych wydał się niezwykle kuszący... Ponieważ jestem zwolenniczką naturalnych kosmetyków, z miłą chęcią się zgodziłam. 


Otrzymałam także olejek do ciała, ale o nim napiszę innym razem :)

Opakowanie standardowe - plastikowy słoik, w którym otrzymujemy 350 g produktu. Etykieta estetyczna, pokusiłabym się o stwierdzenie, że całkiem elegancka. Dodatkowo czytelna i zawiera wszystkie potrzebne informacje.

Uwagę przyciąga napis informujący, że jest to kosmetyk wegański, bez składników pochodzenia zwierzęcego, bez sztucznych barwników, a za to z czystych olejów roślinnych.


Zapach... kwestia nie najważniejsza, ale mająca swoje znaczenie. Wiedząc, że kosmetyki naturalne nie posiadają kompozycji zapachowych i pachną tym z czego są zrobione spodziewałam się prędzej smrodu niż zapachu - jestem przyzwyczajona do różnych dziwnych woni.

Na szczęście okazało się, że nie jest tak źle ;) Płatki owsiane nie mają zapachu, pozostałe składniki czuć mocno, a jednocześnie nie są męczące. Dominuje zapach tartej marchewki, następnie olejek grejfrutowy i cynamonowy. Zapach całkiem orzeźwiający, choć ja akurat nie cierpię cynamonu... 


W składzie znajdziemy głównie naturalne oleje, takie jak oliwa z oliwek, słonecznikowy, grejfrutowy, marchwiowy, oraz cynamonowy. Oczywiście są także płatki owsiane oraz wit E.
Co ważne, peeling nie zawiera parafiny... ciężko znaleźć produkt, który jej nie posiada. W przypadku skóry ciała parafina nie jest szczególnie szkodliwa, ale okleja ją nie przyczyniając się do odżywienia czy nawilżenia.


Konsystencja peelingu jest bardzo gęsta, zwarta i... tłusta.  Jest to zupełnie inny peeling niż wszystkie z którymi można się spotkać w tradycyjnym sklepie, gdzie mamy trochę drobinek ścierających (syntetycznych, cukru, czy soli - bez znaczenia) zatopionych w galaretowatej, parafinowej i chemicznie śmierdzącej brei. Jest to produkt dobrze wymieszany (sama nie wiem czy oddziela się odrobina olejku czy przypadkiem dostało mi się tak trochę wody...) i faktycznie peelingujący. Płatki owsiane zadziwiająco dobrze ścierają naskórek... są całkiem ostre, co mnie pozytywnie zaskoczyło... spodziewałam się, że będą mnie delikatnie masowały i nic więcej.


Nie jest to sól czy cukier, tylko płatki owsiane a więc... nic nam się nie rozpuszcza i można zakończyć masowanie ciała kiedy mamy na to ochotę, a nie kiedy drobinki znikną (strasznie mnie to wkurza). Skóra po zabiegu jest wyraźnie gładka, miękka, odżywiona i natłuszczona. W planach miałam nasmarowanie się olejkiem po peelingu, ale okazało się to całkowicie zbędne. Mimo dokładnego spłukania ciała, skóra pozostaje lekko tłusta. Zdaję sobie sprawę, że taki efekt nie każdemu odpowiada, ale dla mojej suchej skóry jest to pożądane. W celu uniknięcia wysuszenia i swędzenia po kąpieli zawsze musiałam się czymś smarować... a po peelingu jest to procedura zbędna więc oszczędzam czas. Osuszam tylko skórę ręcznikiem delikatnie, by pozostało jak najwięcej pielęgnującego olejku i ciesze się mięciutką i gładką skórą :)

Więcej informacji o produkcie znajdziecie na stronie sklepu cosibella.pl.

Czy moim zdaniem jest to dobry produkt? Uważam, że bardzo dobry, bo nie tylko dobrze ściera naskórek, ale także odżywia skórę pozostawiając na niej warstewkę pielęgnujących olejków. 
Minusem może być dla niektórych cena (47,50 zł / 350 g), jednak w moim odczuciu nie jest ona bardzo wysoka, biorąc pod uwagę skład oraz działanie. Trzeba wziąć pod uwagę że jest to w zasadzie produkt luksusowy, a za luksus i jakość zawsze trzeba zapłacić... 

poniedziałek, 27 lipca 2015

Mazidelka.pl - dlaczego NIE POLECAM tego sklepu?

Wiem, że znowu dawno nic nie pisałam i bardzo za to przepraszam. Nie będę się jednak tłumaczyć z powodów swojego zaniedbania. Od razu przejdę do rzeczy.

To, że nie pisze postów nie znaczy ze nie kupuję i nie używam kosmetyków, to oczywiste. Jakiś czas temu robiłam zakupy w sklepie Mazidelka.pl - juz któreś z kolei zamówienie. Dlaczego właśnie tam robiłam zakupy? Bo nie da się ukryć, że w zasadzie jest to najtańszy sklep z rosyjskimi kosmetykami jaki znam. Namnożyło się trochę tego typu sklepów, jest w czym wybierać. W wielu z nich warto szukać kodów rabatowych uprawniających do np 15% zniżki. Nawet uwzględniając takie upusty, z reguły mazidelka wychodziły taniej. Oczywiście od reguł zawsze są wyjątki, ale mi chodzi o wyliczenia ogólne.

Czemu o tym pisze? Ano dlatego, że czasami niskie ceny idą w parze z jakością usług i towaru. Zobaczcie jak wyglądał nowy kosmetyk, który przyszedł do mnie pocztą.



Można powiększyć zdjęcia.

Coś jest nie tak, prawda? Opakowanie w opłakanym stanie, wyraźnie widać ubytek. To, że produkt był używany potwierdziło się gdy nscisnelam pompkę - leciało od razu. W nie używanych kosmetykach przy pierwszym użyciu trzeba nacisnąć pompkę kilka razy by napełniła się i zaczęła dozować produkt.

Niestety to nie jedyna atrakcją, bo w tej samej paczce serum do włosów było niedokręcone i odrobina się rozlała, a peeling do ciała nie miał dodatkowego zabezpieczenia pod nakrętką, co jest raczej charakterystyczne dla produktów z serii Bania Agafii.

Oczywiście od razu napisałam w tej sprawie maila do sklepu i... Na odpowiedz musiałam czekać kilka dni. Chyba nie muszę pisać, że to dodatkowo mnie wkurzyło? W końcu dostałam odpowiedź, od właścicielki, że skontaktuje się ze mną telefonicznie (nr tel podawałam im do wysyłki paczkomatem).  Nie bardzo rozumiałam dlaczego w ten sposób, ale ok...
W końcu właścicielka sklepu do mnie zadzwoniła,  przeprosiła za ta sytuacje. Odnośnie peelingu usłyszałam ze firma Agafii zmieniła opakowania i teraz już nie ma dodatkowego zabezpieczenia, a serum do włosów było niedokrecone bo producent ich nie dokręca.... Mało wiarygodne, ale niech będzie.
Na temat sprayu do włosów usłyszałam tylko, że Pani nie wie jak to się stało i ze wyśle mi nowy produkt. Ustaliłysmy, że paczkomatem, tak jak wcześniej....

No i czekam.... Minął tydzień, a ja nadal czekam... Ponownie pisze maila z pytaniem o co chodzi tym razem. Po kilku godzinach dzwonek do drzwi... O mały włos bym nie otworzyła, bo to z reguły ulotki, świadkowie Jehowy, kominiarze z kalendarzami, albo Cyganie którzy chcą np opchac mi futro. Coś jednak mnie tknęło i otworzyłam... A tam... Sąsiadka, która widzę drugi raz w życiu (bo wynajmuje mieszkanie) wręcza mi paczkę...
Po chwili otrzymuje maila od właścicielki sklepu, gdzie w treści mniej więcej "ojc, zapomniałam ze miało być paczkomatem....".  Eh, już nawet nie odpisałam bo szkoda nerwów.

Otwieram paczkę i... Jest mój spray! Jednak wygląda zupełnie inaczej niż ten który dostałam wcześniej.... 



Pierwszy który dostałam ma czerwone napisy. Przestraszyłam się, bo mimo niezachęcającego wyglądu użyłam raz wcześniej otrzymanego sprayu, a teraz porównując oba mam wrażenie ze ten pierwszy jest jakiś... Zepsuty? Zupełnie inny?




Dotarło do mnie ze pierwszy spray w ogóle nie ma nalepki w języku polskim wiec może to jest zupełnie inny produkt? Porównałam składy, poszperałam w internecie i okazało się ze miałam racje. Wyszło na to ze pierwszy spray jest nie tylko używany i uszkodzony, ale także jest to zupełnie inny produkt niż zamawiałam... Nawet nie wiedziałam o istnieniu takiego kosmetyku.
W skrócie - pierwszy spray to odżywka do włosów, a drugi to mgiełka do stylizacji (czyli to co zamówiłam). Skład oczywiście zupełnie inny.

To nie wszystko. W paczce znajdowała się jeszcze jedna rzecz. Szczerze mówiąc spodziewałam się gratisu w ramach rekompensaty. Często kupuje przez internet i trochę pomyłek już przerobiłam. Nie mam do nikogo żalu bo takie rzeczy się zdarzają i ważne by w takich momentach zachować klasę. Najczęściej w takich sytuacjach wysyłany jest jakiś produkt dostępny dodatkowo... Tutaj też tak się stało, ale niestety zamiast się ucieszyć, ręce mi opadły. Dlaczego?


Pudełko zawinięte w folię, a ta folia cała ufafluniona. Nie trzeba być geniuszem by domyślić się, że opakowanie jest uszkodzone. Stwierdziłam, że nie chce się z tym bawić bo zaraz wszystko porozsypuje. W ten sposób nierozpakowany gratis przeleżał 2 tygodnie. Wiedziałam, że to czerwona glinka wiec czekałam do momentu aż zużyje inna maseczkę.  Otwieranie tego nie było zbyt przyjemne i oczywiście wszystko się porozsypywało. Okazało się, że w pudełku są 2 srebrne woreczki i oba dziurawe.... nie uwieczniłam już tego na zdjęciu, po o prostu zabrakło mi cierpliwości i wolałam zająć się sprzątaniem tego bałaganu.

Wniosek mam jeden - wolę zapłacić nawet parę zł więcej i... mieć święty spokój. Gratis na ich stronie kosztuje dokładnie 5,90, a do tego jest dziurawy... to na pewno nie jest warte moich nerwów.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Make Me Bio, Garden Roses - różany, nawilżający krem do cery suchej i wrażliwej.

Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Nie tyle z powodu braku czasu czy lenistwa... wyrobienie sobie opinii na temat tego kremu wcale nie było takie proste. Bardzo chciałam, by był geniuszem, moim ideałem... ale czy tak się stało?


Zacznijmy od tego, że Make Me Bio jest stosunkowo nową firmą. Co najważniejsze - Polską! Staram się popierać naszą polską gospodarkę, a zatem z chęcią inwestuję w kosmetyki (i nie tylko) naszych rodzimych firm. Niestety na palcach jednej ręki mogłabym policzyć te, które faktycznie są warte większej uwagi. Przeszło mi przez myśl, że ja tu się podniecam, że fajnie, bo polski kapitał.. a oni mają angielską nazwę firmy i samego kremu... Wiem, czepiam się... można liczyć na to, że angielska nazwa pomoże firmie wybić się poza granice kraju. Czy się uda? Niewiele jest takich firm, ale trzymam kciuki. 

Powracając do kremu - zapowiadało się pięknie. Uwielbiam różany zapach, naturalne kosmetyki, eleganckie szklane opakowania... krem od razu kojarzy się z luksusem. Odnoszę wrażenie, że jest jest dopracowany pod każdym względem. Skład i filozofia firmy dopełniają ten wizerunek. Nie mogłam się oprzeć!


Mimo wcześniej opisanych zalet, niewątpliwie decydującym czynnikiem, który przekonał mnie do kupienia kremu jest jego skład. Moje ulubione olejki - makadamia, masło mango, olej ze słodkich migdałów, jojoba, różany. Do tego oczywiście brak parafiny i innych paskudztw.


Gdy otworzyłam paczkę, zobaczyłam krem, powąchałam... byłam w niebie. Będzie super! - pomyślałam. Zapach jest intensywny i delikatny jednocześnie - róża damasceńska, jedynie to czuję... mimo, że olejek różany znajduje się na samym końcu składu (?). Zapach bardziej nadaje tu woda różana na bazie której jest zrobiony. Pachnie bardzo podobnie, jak mój ulubiony olejek różany Plantil (recenzja) czy też woda różana np. Dabur.

Krem jest dosyć gęsty i treściwy, ale idealnie rozprowadza się na skórze. Konsystencja jest specyficzna, bo niby treściwa, ale nie nazwałabym jej tłustą... z jednej strony zostawia jakąś delikatną warstewkę na skórze, a z drugiej... wchłania się bardzo szybko. Niestety - za szybko... jestem przyzwyczajona do tego, że rano wstaję, korzystam z toalety, przemywam twarz, nakładam krem, idę się ubrać i dopiero później zabieram się za makijaż. Od posmarowania twarzy do nakładania podkładu mija z reguły 10-15 minut. Niestety, tyle czasu wystarczy, by odczuć nieprzyjemne ściąganie skóry. Taka ściągnięta twarz nie jest wystarczająco przygotowana do nałożenia makijażu. Nie czuję wtedy jakiegoś mega przesuszu, ale ściągnięcie, które nie wróży dobrze. Pomaga wtedy posmarowanie twarzy jeszcze raz, ale nie jest to dla mnie satysfakcjonujące rozwiązanie.


Niestety to nie jedyny problem, który pojawił się podczas używania tego kremu. Zostało mi go już na parę użyć, stosuję go już od paru miesięcy. Przez cały ten czas zmagam się z suchymi skórkami. Nie pomagają peelingi, ani inne cuda. Zdecydowanie najgorzej było na początku, gdy używałam go zarówno na dzień jak i na noc. Gy zmieniłam smarowidło na noc - jest nieco lepiej, ale dalej kiepsko. Zrobiłam eksperyment i na parę dni zmieniłam także krem na dzień - stan skóry się poprawił. Wniosek jest prosty - ten krem słabo nawilża! Byłam w szoku, nie wierzyłam że tak piękny skład może dawać tak słaby efekt...

Zdaje się, że wiem dlaczego tak się dzieje. W składzie znajdują się same oleje, które odżywiają i natłuszczają skórę, ale jej nie nawilżają. Ten krem nie ma substancji nawilżających takich jak np. kwas hialuronowy, d-panthenol, aloes... Nie wliczajmy tu gliceryny, która jest humekantem pośrednim i o walorach raczej wątpliwych. Wszystko więc wskazuje na to, że jego działanie polega na właściwościach okluzyjnych czyli przed nałożeniem kremu powinniśmy zastosować nawilżające serum. Jest to jakaś opcja, ale mnie ona nie zadowala. Kupując krem do cery suchej mam nadzieję na nawilżenie skóry, a nie tylko jej natłuszczenie. Jeśli tego nie robi, to w zasadzie jest dla mnie produktem zbędnym.

Plusy? Zdecydowanie poprawa kolorytu skóry, mniej wyprysków (bo nie zapycha), dobra współpraca z podkładami (chociaż teraz zrobiło się cieplej i już wydaje się za ciężki - zwłaszcza gdy nałożę na niego filtr) i to, że krem jest bardzo wydajny (o ile oczywiście nie smarujemy się nim podwójnie...). Do tego piękny zapach i wygląd.

Nie tego oczekiwałam... żałuję bardzo :( 

piątek, 17 kwietnia 2015

Pat&Rub, Bogate masło do ciała Home Spa - czy faktycznie warte swojej ceny?

Witajcie! Znowu mniej piszę, ale nie będę się usprawiedliwiać - po prostu mam lenia. Ląduję w domu z pracy przed 18 i nawet nie włączam komputera. Śledzę jednak Wasze posty codziennie na tablecie - są dni w pracy, że nie ma klientów i wtedy spokojnie mogę zająć się swoimi sprawami. Na tablecie jednak ciężko napisać post... za dużo nerwów przy tym tracę, nie ma to jak mój leciwy laptop ;]

Przechodząc do rzeczy... Parę miesięcy temu skorzystałam z promocji -40% w Internetowym sklepie Pat&Rub. Znana w Internetowym światku firma z naturalnymi kosmetykami, z którą ja nie miałam żadnej styczności. Stwierdziłam, że czas się zapoznać z jakimś produktem i kupiłam Bogate masło do ciała z linii Home Spa. Dlaczego właśnie na nie się zdecydowałam? Bo: było w największej promocji, ma być 'bogate' a moja skóra była wysuszona na wiór, oraz rzekomy cytrusowy zapach który lubię. Bałabym się np. wersji otulającej ponieważ nie toleruję jadalnych/słodkich/mdłych zapachów w kosmetykach. Co z tego wszystkiego wyszło?


Masło zamknięte jest w tradycyjny plastikowy słój o pojemności 250 ml. Pod zakrętką znajduje się zabezpieczenie w postaci sreberka. Grafika opakowania jak widać - prosta, czytelna i miła dla oka. Na opakowaniu znajdują się wszystkie potrzebne informacje jak na zdjęciach.


Konsystencja na pierwszy rzut oka jest genialna. Aksamitnie gładka! Można spodziewać się super wydajności... ale nic bardziej mylnego... Okropnie bieli skórę podczas rozsmarowywania. Topornie to idzie i z tego powodu automatycznie trzeba go nałożyć więcej. Nie ukrywam że nienawidzę tego efektu i bardzo mnie to rozczarowało.


Niestety bielenie to nie jedyna rzecz która mnie rozczarowała. Zapach - najczystsza trawa cytrynowa. Świerza, ale mocna, wręcz agresywna, cierpka. Poza nią nie czuję nic... żadnych cytrusów. Ja wiem, że zapach jest z naturalnych olejków eterycznych, które mają ograniczone możliwości... ale na prawdę... drażni mnie.


Podoba mi się to, że są wypisane składniki oraz opis ich działania. Za to duży plus! Ale czy masło na pewno działa tak jak nam to opisano? Niestety nie do końca. Masło nawilża, owszem... ale nie ma w tym nic spektakularnego. Zaraz po posmarowaniu i wchłonięciu się (co w sumie trwa dosyć długo, bo przecież muszą zniknąć te białe smugi...) skóra jest nieco gładsza. Nie ma jednak efektu WOW. Następnego dnia skóra już robi się szorstka i sucha... Sucha do tego stopnia, że jest biała i wyraźnie się łuszczy.


Skład... poniekąd ładny, bo nie ma parafiny, a jest masło shea, masło mango, sok aloesowy, skwalan, oraz naturalne oleje. Z drugiej strony dużo emolientów, emulgatorów i dosyć wysoko w składzie znajduje się guma ksantanowa (czyli zagęstnik). Moim zdaniem to główna przyczyna tego, że masło bieli... i to bardzo bieli!

Podsumowując... słabe i krótkotrwałe nawilżenie, kiepski zapach (choć wiadomo, to rzecz gustu), oraz bielenie, które jest dla mnie nie do zaakceptowania! W tym maśle nie ma nic co by tłumaczyło jego wysoką cenę, czyli 89 zł... ani nawet 50, które za nie zapłaciłam. Żałuję tych pieniędzy, bo za tą cenę mogłabym mieć kilka sztuk wspaniałego muszkatołowego masła Agafii

Pierwszy kosmetyk Pat&Rub i takie rozczarowanie... planowałam kupić ich tonik, ale chyba już sobie odpuszczę.