piątek, 27 lutego 2015

Szminki Kasiorry w krótkich recenzjach.

Postanowiłam pokazać Wam, jak wygląda moja skromna kolekcja kolorowych mazideł do ust. Czy taka skromna? może nie do końca, bo dla mnie jest to maksymalna akceptowalna ilość. Mimo wszystko zdaję sobie sprawę z tego, że niejedna z Was na pewno mnie przebije ;) staram się nie przeginać z ilością kosmetyków. Część z tych szminek mam już bardzo długo, więc niebawem pozbędę się ich i zastąpię nowymi.


Wybaczcie, że nie zdecydowałam się na jedną barwę światła. Wiadomo, że w zależności od światła zmienia się widzenie barw. Dzieje się tak nie tylko na zdjęciach, więc można uznać, że kolor jest rzeczą względną ;) a właściwie podobno w ogóle nie ma czegoś takiego jak kolor, ale może nie będziemy zagłębiać się w tematykę fizyki :D W każdym razie starałam się jak najdokładniej ukazać barwy moich szminek.


Dopiero na ostatnim zdjęciu dodałam szminkę Avon, wcześniej zupełnie o niej zapomniałam... ale poza tym na każdym powyższym zdjęciu szminki są poukładane w takiej samej kolejności więc mamy tu od lewej do prawej:

Golden Rose velvet matte nr 12 - myślę, że te szminki są najbardziej znane. Mój odcień jest chłodny, ale nie nazwałabym go różowym. Nie będę ściemniać, nie wiem jak opisać ten odcień, wybaczcie :) Szminkę cenię za to, że jest bardzo mocno napigmentowana, nie rozmazuje się i zupełnie nie czuć jej na ustach. Niestety jak to z matowymi szminkami bywa - nieco wysusza. Utrzymuje się dosyć długo ale podczas jedzenia niestety schodzi ze środka ust, może pozostawiać ciemne obwódki.

Rimmel by Kate nr 103 - róż w chłodnej tonacji, ale przełamany odrobiną ciepła ;) ta szminka należy do moich ulubieńców, bo jest świetnie napigmentowana, nie rozmazuje się, nie czuć jej zbytnio na ustach, a przy tym absolutnie nie wysusza, usta wyglądają po prostu na gładkie i zadbane. Utrzymuje się dosyć długo.

Revlon colorburst 001 lilac - jedna z moich najstarszych i jednocześnie mój pierwszy ulubieniec. Widać, że dosyć mocno wyeksploatowana i ogólnie zdezelowana. Od nowości coś było z nią nie tak, chwiała się i chyba była złamana, ale nie chciało mi się jej odsyłać. Bardzo chłodny, liliowy kolor z dosyć błyszczącym wykończeniem. Ma delikatne drobinki rozświetlające, ale gwarantuję, że nie jest to żaden tandetny brokat. Subtelne rozświetlenie i efekt pełniejszych ust. Dodatkowo nie rozmazuje się, jest trwała i nie wysusza.

Hean colour festival nr 5 Ct lodowy róż - bardzo jasny (ale nie trupi) i bardzo chłodny odcień. Szminka jest kremowa i daje ładny połysk bez jakichkolwiek drobinek. W miarę trwała. 

Rimmel moisture renew 180 vitange pink - bardzo ciemny, przydymiony, chłodny kolor, trochę wpada w śliwkę. Daje mokre wykończenie, ma bardzo delikatne drobinki rozświetlające, lubi się rozmazywać. Ma intensywny zapach, który kojarzy mi się z tradycyjnym kremem nivea. Niestety tak jak pachnie, tak smakuje - strasznie mnie to wkurza. Ale kolor jest ładny.. no i nie wysusza!

NYC 417 flirty - kupiłam za 3,50 zł przy okazji zbiorowego zamówienia z koleżankami ze sklepu kosmetykizametyki.pl. Kolor to intensywna fuksja. Mocno świetlisty efekt. Nadaje się na letnie dni, ale ja wolę używać jej do wieczorowych makijaży. Niestety opakowanie to straszna tandeta, przede wszystkim szminka nie chowa się do końca, więc można ją uszkodzić przy zamykaniu.

Maybelline color whisper nr 75 rose od attraction - mój najnowszy nabytek. Na ręce ciężko jest ukazać kolor, bo ta pomadka jest pół-kryjąca. Na ustach wyzwala swój odcień i mam wrażenie że efekt końcowy jest zależny od naturalnego koloru warg. U mnie wygląda fenomenalnie i lekko nawilża. Uwielbiam ją na co dzień! 

Revlon matte 004 pink about it - mam ją od dawna i chyba czas się z nią pożegnać mimo że prawie w ogóle jej nie używałam. Nie chodziło wcale o kolor... ta pomadka MASAKRUJE usta. Koszmarnie wysusza, podkreśla wszystko co się da. Z daleka wygląda całkiem ok, ale z bliska... pomijając wysuszoną skórę - wygląda jak proszek. Nie polecam!

Avon chic - nie pamiętam z jakiej serii jest ta pomadka i czy w ogóle jest jeszcze dostępna. Nie przepadam za avonem, ale pomadki mają ciekawe i ta też jest całkiem przyzwoita. Kremowa, błyszcząca, mocno kryjąca.

Manhattan soft mat lipcream 53M - pomadka z pacynką, którą ciężko jest równomiernie nałożyć. Marze się, potrzebuje dosyć dużo czasu by zaschnąć. Gdy już zaschnie to jest trwała, ale wysusza usta.

Jak widać, nie nosze krwisto-czerwonych szminek. Nie pasują do mojego typu urody i źle się z nimi czuję.

Mam ochotę kupić jakąś ciekawą pomadkę... podzielcie się ze mną swoimi ulubionymi szminkami :) Jakie lubicie?

wtorek, 24 lutego 2015

Alverde, odżywka do włosów z aloesem i hibiskusem.

Strasznie się dzisiaj nabiegałam po urzędach, lekarzach i paru innych. Miałam badania w medycynie pracy. Muszę się Wam pochwalić - dostałam staż w perfumerii (małej co prawda, ale jednak!). Staż z urzędu to jak wiadomo psi pieniądz, ale ciesze się z niego bardzo. Tym bardziej, że mam też gwarancję zatrudnienia po stażu. Wiadomo... lepiej pracować w pachnącej perfumerii, niż np w rybnym ;) Może kiedyś zdobędę się na odwagę i otworzę własną firmę. Niestety, póki co trochę "brakuje mi jaj" (no chyba :D) i muszę pracować u kogoś. 

Przechodząc do dzisiejszej recenzji. Zapewne część z Was zna dzisiejszą bohaterkę, jaką jest odżywka do włosów suchych i zniszczonych z aloesem i hibiskusem firmy Alverde.


Dużo osób się nią zachwyca. Ogólnie masa dziewczyn wzdycha(ła?) na myśl o kosmetykach Balea czy Alverde. Dopatruję się tutaj myślenia w stylu "wszystko czego u nas nie ma i jest trudno dostępne na pewno jest lepsze i muszę to mieć". Nie ukrywam, że też byłam ciekawa tych kosmetyków, chociaż było to podyktowane pytaniem "czemu wszyscy się tak zachwycają?". Odżywka pewnie nigdy nie trafiła by do mnie (bo byłam ciekawa, a nie tak napalona jak wiele osób), gdyby nie zrządzenie losu - mój mężczyzna jechał w delegację do Niemiec i zapytał czy coś mi przywieść. Skorzystałam więc z okazji ;)

Opakowanie identyczne jak te z rossmanowskiej Alterry. Co więcej, nawet skład jest zbliżony. Też mamy aloes, też alkohol wysoko w składzie. Jeszcze wiele podobieństw pewnie by się znalazło. Jeśli już mowa o alkoholu... kiedyś ktoś zarzucił mi, że w odżywce do włosów Alterry 'aloes i granat' jest alkohol, ale wcale nie jest zły bo organiczny i na pewno nie wysuszył moich włosów. No sorry... ja wiem, że są alkohole dobre i złe, więc jeśli nie jest napisane 'cetyl alhohol', 'cetearyl alkohol', 'decyl alkohol', 'searyl alkohol', tylko po prostu 'alkohol' to wnioskuję, że jest to alkohol etylowy/denat czyli ten wysuszający, zły i niedobry. Tak samo jest z omawianą odżywką Alverde - ma alkohol, więc cienkie włosy i wrażliwa skóra głowy wcale nie muszą być z niej zadowolone. To, że jest on organiczny w gruncie rzeczy niewiele zmienia.


Z kosmetykami Alterry się nie polubiłam. Drażnił mnie zapach, nie widziałam za bardzo działania. Czy odżywka Alverde spisała się lepiej? Tak, ale nieznacznie. Zapach wciąż jest dla mnie dziwny, nie przypadł mi do gustu, ale dla jestem w stanie go znieść. 

Działanie też jest jakby lepsze, ale naprawdę nie powala. Trochę nawilża i nabłyszcza włosy, ale przy regularnym stosowaniu ich stan stopniowo się pogarszał do tego stopnia, że na głowie miałam niezłe sianko - końcówki odstawały wskazując różne strony świata. 

Odżywkę zużyję na pewno, ale zamiennie z innymi produktami do włosów. Ostatnio łączę ją z maską do włosów Serical Keratin, która też samodzielnie nie sprawdziła się u mnie (za dużo keratyny!). Po wymieszaniu z Alverde efekt jest całkiem niezły, ale także na dłuższą metę niewystarczający.

Podsumowując - do cienkich włosów nie warto! 

sobota, 21 lutego 2015

Zrób to sama: Bezolejowe serum nawilżające (i parę słów o opakowaniach na kosmetyki All In Packaging).


Jakiś czas temu dostałam propozycję współpracy z All In Packaging - Jest to firma z Wielkiej Brytanii, która zajmuje się sprzedażą hurtową oraz detaliczną opakowań do kosmetyków i chemii gospodarczej.

Każdy kto samodzielnie wytwarza kosmetyki wie, że czasami ciężko jest znaleźć na nie odpowiednie opakowanie. Oczywiście można wykorzystać takie po zużytym sklepowym gotowcu, ale trzeba liczyć się z tym, że często posiadają one już firmowe nadruki, które nie koniecznie da się usunąć. Zgodziłam się na współpracę, ponieważ opakowania wydały mi się praktyczne i zarazem eleganckie.

Dostałam kilka opakowań:


W większości są to opakowania typu air less, czyli takie z podnoszonym dnem. Nie do końca rozumiem zasadę ich działania, bo w środku pozostała wolna przestrzeń, a mimo to opakowania idealnie działają. Nie wiem, może przy naciskaniu pompki powietrze zostało wyssane... na pewno działa tu jakieś podciśnienie. Bez względu na sposób działania, śmiało stwierdzam, że takie opakowania są dla mnie najlepsze. Te z "wężykiem" są trudniejsze w utrzymaniu czystości i nie sprawdzają się w przypadku produktów dwufazowych - gdy już wstrząśniemy i wytworzymy emulsję, to i tak leci sama woda.

Serum przygotowałam w takim pojemniku:


Opakowanie posiada pompkę, matowy plastik i połyskliwy, srebrny metal. Nie posiada za to wężyka, jest próżniowe/podciśnieniowe.
Całość prezentuje się naprawdę elegancko, a w dodatku jest bardzo praktyczne.

Możemy rozłożyć je na części pierwsze, jest więc bardzo łatwe w utrzymaniu czystości. W środkowej części znajduje się tłok, który przy otwartym opakowaniu możemy przesuwać. Gdy opakowanie jest zakręcone powstaje opór i już się tego zrobić nie da - próbowałam, gdy już coś było nalane do środka i jedyne co uzyskałam to chwilowe rozszczelenie.

Jeśli zdarza się Wam produkować samodzielnie kosmetyki z półproduktów, to na prawdę warto pomyśleć o tego typu buteleczce. Nie tylko Wam będzie przyjemniej z niego korzystać, ale idealnie nadaje się na prezent od serca np. dla mamy.




To na tyle, jeśli chodzi o firmę i jej opakowania ;) Przejdźmy do tego, jak zrobić bezolejowe serum nawilżające!


Tak właśnie wygląda mój arsenał półproduktów. 

Potrzebujemy czegoś, czym zdezynfekujemy naszą buteleczkę i inne przybory, które będą miały styczność z naszym produktem (w moim przypadku jest to zwykła łyżeczka). Dezynfekcja jest bardzo ważna ponieważ gdy produkt zostanie zanieczyszczony na etapie produkcji, przed dodaniem konserwantu - zepsuje się bardzo szybko. Konserwant w takiej sytuacji nic nie pomoże, bo ma za zadanie zapobiegać rozwojowi bakterii, a nie niszczyć te, które już wcześniej się w produkcie znajdowały. Skażenie mikrobiologiczne jest ZUE! Metod dezynfekcji jest sporo, ja akurat mam zwykły spirytus. Jeśli też z niego korzystacie, to polecam zdezynfekować butelkę dużo szybciej by alkohol się ulotnił.

Przyda się także waga lub inna miarka - pipeta, strzykawka, miarka - cokolwiek. Papier kuchenny to też fajna rzecz, bo łatwo zrobić bałagan.

PRZEPIS na 30 ml:


Wybaczcie, że tym razem tabelka jest znacznie uboższa. Z reguły były jeszcze kolumny z ciężarem nasypowym, przelicznikiem gramów na mililitry... Exel do prawda sam odwala część roboty, ale mi nie chciało mi się z tym bawić. Ostatnia kolumna to ilość gram w wyliczeniu mniej-więcej. Żaden ze składników na pewno nie wyrządzi Wam krzywdy, więc nie trzeba trzymać się przepisu idealnie.

W składzie znajdują się praktycznie same substancje nawilżające. Dodatkowo witaminki oraz kolagen z elastyną, ponieważ zrobiłam je głównie z myślą o pielęgnacji okolic oczu. Niestety pierwsze zmarszczki już mam i trzeba zacząć coś z tym robić. Oczywiście możecie składniki wymieniać, modyfikować proporcje. Dodałabym aloes zatężony x 10 oraz ekstrakt nawilżający (oba dostępne w sklepie ZSK), ale akurat ich nie posiadam. Ważne, by suma wszystkich składników wyniosła 100%, czyli jeśli czegoś dajecie więcej, to innej substancji trzeba dać mniej. Pamiętajcie także, by wcześniej sprawdzić maksymalne dozwolone/zalecane stężenie danego półproduktu (to zawsze jest napisane na stronie sklepu).

Proces produkcyjny:


Specjalnie uchwyciłam trochę bałaganu, bo jakby nie patrzeć takie są realia ;) Zawsze mi się coś wysypie, rozleje... 

Serum, które już jest gotowe:


Serum jest bardzo rzadkie. Ma wodnistą konsystencję, ale nie jest całkiem jak woda. W dotyku jest śliskie, a przez około minutę po rozprowadzeniu na skórze jest lepkie. Mi to nie przeszkadza, bo to naprawdę błyskawicznie się wchłania, a lepkość szybko mija. Skóra po użyciu jest znacznie gładsza, nawilżona i napięta.

Dlaczego warto zrobić samodzielnie serum bezolejowe?
  • sami dobieramy składniki, które lubi nasza skóra i których potrzebuje
  • jest znacznie tańsze od gotowców! ostatnio prześledziłam składy wielu tego typu produktów i serum ze znacznie uboższym składem to wydatek średnio 120 zł. Poza tym, znajdowało się w nich mnóstwo niepotrzebnych/potencjalnie szkodliwych substancji (np silikony, PEGi itp)
  • serum bez oleju lepiej się wchłania, w głębsze warstwy skóry. Wszelkie oleje i kremy utrudniają wchłanianie składnikom aktywnym.
  • to jest naprawdę banalnie łatwe i bezpieczne!
Najlepiej nałożyć parę kropli serum na twarz, delikatnie wklepać. Poczekać jakieś 5 minut, a dopiero wtedy nałożyć krem/olej.

Na koniec serum w mojej łazience:
(i przy okazji kosmetyki, które aktualnie używam i których recenzji możecie się niedługo spodziewać).


Jak Wam się podoba? Bo mi bardzo :D 
Ostatnio zrobiła się ze mnie taka sroczka... i wszystko ma być śliczne.

środa, 18 lutego 2015

Organique, Regenerująca maska do rąk o zapachu słodkiej żurawiny.

Krem do rąk to moje must have. Używam ich parę razy dziennie i zawsze na noc. Jest to drugi najczęściej używany przeze mnie kosmetyk - pierwszym jest mydło ;)

W listopadzie pokusiłam się na regenerującą maskę do rąk Organique. Przyznaję bez bicia, że to mój pierwszy kosmetyk tej firmy. Zazwyczaj w galeriach jedynie wzdychałam przechodząc obok ich sklepów. Nie trudno się domyślić, że powodem była cena. Jednak od czasu do czasu można zrobić sobie przyjemność i wydać 33 zł na coś, co na pewno się nie zmarnuje. Czy żałuję? Najlepszą odpowiedzią jest fakt, że parę dni temu znowu odwiedziłam Organique i wyszłam z 3 nowymi kosmetykami (jeden dostałam w gratisie z okazji walentynek). 

Przechodząc do meritum... oto nasz bohater: 


Organique ma 3 warianty kosmetyków do rąk: serum, krem i maskę. Miałam w sklepie chwilkę zawahania, ale weszłam po maskę i z maską wyszłam. Powód?  Od początku nosiłam się z zamiarem stosowania tak nie-taniego produktu na noc, a wtedy warto zainwestować coś bardziej treściwego.


Opakowanie jest wygodne i estetyczne. Bardzo ładnie wygląda na moim nocnym stoliku. Nie dość, że posiada zatyczkę, to jeszcze można zablokować pompkę obracając ją zgodnie z wskazówką. Pompka działa sprawnie, nie zacina się i nie 'pstyka', dozuje odpowiednią ilość produktu. 
Niestety nie wiem jaka jest konstrukcja opakowania, ale raczej nie air less. Próbowałam wyczaić to prześwietlając opakowanie przy świetle z żarówki halogenowej, ale plastik jest tak gruby, że ciężko cokolwiek dojrzeć. Mam nadzieję, że nie będzie problemu z wydobyciem maski do końca. Jednakże jedno jest pewne: koniec może mnie zaskoczyć, bo nie widać zbytnio zużycia.

Zapach... soczysta, słodko-kwaśna żurawina. Intensywny, ale niedrażniący. Nie czuję w nim chemii.


Skład / INCI (poświęciłam się i przepisałam go z opakowania, bo w Internecie na próżno szukać. Szkoda, że Organique nie zamieszcza składów na swojej stronie. Znając życie wszyscy teraz będą go ode mnie kopiować, ale trudno ;P)

water, glycerin, caprylic/capric trigriceryde, theobroma cao (cocoa) seed butter, cetearyl alcohol, gliceryl stearate citrate, butyrospermum parki butter (shea butter), hydrolized silk, pearl extact, hydrolized rice protein, allantoin, panthenol, tocopheryl acetate, acrylates/C10-30, alkyl acrylate, crosspolymer, sodium hydroxide, phenoxyethanol, ethylhexylglycerin, lactose, microcrystalline cellulose, tocopheryl acetate, parfum, CI 77007, CI 73360, CI 77891.

Mamy tu więc wszystkie wypisane na opakowaniu składniki: masło kakaowe, masło shea, proteiny ryżowe, ekstrakt z pereł, witaminę E, a dodatkowo także alantoinę, panthenol.

Nie wiem dlaczego wit E (tocopheryl acetate) występuje w składzie dwa razy, możliwe że część jest zamknięta w liposomach (czy też mikrokapsułkach - jak to zostało napisane na opakowaniu), a część nie. Tak czy inaczej bardzo mi się podoba.


Konsystencja jest w miarę treściwa, ale nie do przesady. Pięknie rozprowadza się na dłoniach i co ciekawe - bardzo szybko wchłania! Mogę spokojnie wmasować w dłonie całą pompkę, a nawet więcej, a on nie pozostawi mi smalcu na skórze. Jakaś warstwa pozostaje, ale nie jest ani tłusta, ani lepka.

Samo działanie maski jest naprawdę świetne. Dłonie są gładkie, nawilżone, zregenerowane. Stosuję raz z bawełnianymi rękawiczkami, raz bez i nie zauważyłam jakiejś większej różnicy. Niestety w moim przypadku smarowanie nim rąk na noc nie jest wystarczające, by w ciągu dnia całkowicie zrezygnować z kremu. Mam jednak bardzo wymagającą skórę, a do tego często używam mydła (nie wyobrażam sobie nie umyć rąk po przyjściu do domu czy dotykaniu wc). Z całą pewnością maska przyczyniła się do tego, że po kremy muszę sięgać rzadziej. Działa więc dogłębnie, a nie tylko powierzchownie jak większość tego typu kosmetyków.

Więc czy warto? Moim zdaniem tak! Doskonałe nawilżenie na długo, szybkie wchłanianie bez lepkiej czy tłustej warstwy, świetna wydajność i piękny zapach. Do tego naturalny skład, dzięki któremu nie trzeba obawiać się podrażnienia twarzy (którą przecież nieświadomie dłońmi dotykamy). Takie właśnie jest serum do rąk Organique :)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Organic Therapy, PÓŁ KILO wyjątkowo gęstego masła do ciała z olejem arganowym i masłem shea.

Dziś znowu o rosyjskim kosmetyku. Biłam się z myślami, czy już teraz napisać o nim recenzję, czy jeszcze poczekać i dać mu szansę. Stwierdziłam jednak, że po 1,5 miesiąca regularnego stosowania ten produkt mnie już niczym nie zaskoczy. Dziś biorę na tapetę Masło do ciała z olejem arganowym i masłem shea firmy Organic Therapy.


Z kosmetykami tej firmy miałam do czynienia już parokrotnie (miałam tonik, peeling do twarzy, piankę do mycia twarzy). Niestety, nie byłam z nich zadowolona... Mimo wszystko w tym produkcie pokładałam ogromne nadzieje. Uwielbiam masła do ciała. Zwłaszcza o tej porze roku gdy skóra nie tylko potrzebuje nawilżenia, ale także natłuszczenia i regeneracji. To masło moją uwagę już rok temu. Przy okazji innych zakupów Internetowych zastanawiałam się, czy wrzucić je do koszyka. Ostatecznie okazywało się, że albo nie było go akurat na stanie, albo zniechęciła mnie jego cena i wolałam wybrać coś innego. Gdy nie ma promocji cena waha się w zależności od sklepu od 49 do 27 zł. Duża różnica, prawda? Jeśli mimo dalszej części recenzji będziecie chciały je zakupić - polecam sklep mazidelka.pl - tam znajdziecie je najtaniej.


Skład:
Aqua, Stearic Acid, Glyceryl Stearate, Cetyl Palmitate (zwiększa lepkość), Isopropyl Palmitate (zmniejsza lepkość), Theobroma Cacao Seed Butter, Glycerin, Organic Argania Spinosa Kernel Oil, Organic ButyrospermumParkii (Shea Butter), Panthenol, Lecithin, Potassium Hydroxide, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citic Acid, Parfum.

Dlaczego mimo wcześniejszych niewypałów tej firmy postanowiłam je kupić? Bo ma ponadprzeciętnie dużą pojemność (500 ml, podczas gdy standardem jest 200 - 300) i  naturalny skład. Co prawda pierwsze pozycje tego masła wywołują u mnie wątpliwości, bo są to same emolienty i emulgatory, które stabilizują konsystencję i nawet służą skórze, ale nie jestem przekonana czy w takiej ilości. Następnie naturalne, dobre składniki takie jak masło kakaowe (o którym producent na opakowaniu nie napisał), glicerynę, olej arganowy, masło shea, panthenol, lecytynę. Na końcu standardowo regulator pH, konserwanty i zapach.


Naklejka dystrybutora w języku polskim znajduje się na spodzie opakowania. To dobre rozwiązanie, bo przynajmniej nie szpeci nam wizualnie produktu.

Zapach dla mnie jest dosyć delikatny, jakby lekko budyniowy, ale ma w sobie coś drażniącego i ogólnie nie jaram się nim. Mój mężczyzna za to stwierdził, że pachnie jak żółta choinka zapachowa do samochodu, czyli męcząco i sztucznie. Sama bym na to nie wpadła, ale przyznaję że ma trochę racji.

Po otwarciu opakowania (które dodatkowo zabezpieczone jest plastikową nasadką) ukazuje nam się taki widok:


Masło jest gęste. Bardzo gęste. Betonowe wręcz... nie ma najmniejszej opcji by uciekło z opakowania. Miałam już do czynienia z wieloma masłami do ciała, ale z taką konsystencją spotykam się po raz pierwszy. Miałam nawet problem wbić w niego palce i nabrać. Po jakimś czasie konsystencja stała się bardziej przystępna. Podejrzewam, że początkowo masło było po prostu zimne po podróży i czekaniu na mnie w paczkomacie. Nie sądzę, by ten był ogrzewany ;)


Kontynuując temat konsystencji (bo w przypadku tego produktu jest to rzecz kluczowa) - strasznie tępa, ciężka do rozprowadzenia. Daję słowo, jeszcze nigdy nie umordowałam się tak przy smarowaniu ciała. Jest po prostu nieprzyjemna, nie ma ani trochę poślizgu, do którego jestem przyzwyczajona i za który lubię masła do ciała. Zbija się w grudy, bieli skórę (chociaż bielenie akurat po chwili samo znika)... 
Trzeba znaleźć na nie sposób. W zasadzie jedyne co możemy zrobić to rozgrzać go pocierając między dłońmi, a później zrobić takie "ciapajce" na skórze dotykając dłonią. Później to rozprowadzić... ale na to też trzeba mieć patent! Trzeba lekko jakby muskać skórę dłońmi, lekko wklepać... Odradzam pocierać i masować skórę - jedyne co tym osiągniecie to zmęczenie i kulkowanie.

Dowód? Proszę:


Gdy już uda się przebrnąć przez rozprowadzanie na skórze topornej konsystencji, masło o dziwo bardzo szybko wtapia się w skórę. Nie klei się, ani nie pozostawia tłustej powłoki. Jednakże nie może być tak pięknie, bo powłoka jest, jak najbardziej... i to całkiem solidna, tępa, paskudna... zdecydowanie wolałabym, by była tłusta. Przynajmniej skóra byłaby gładka. Po tym maśle jest matowa, tępa i nieprzyjemna. Co więcej, ten efekt nie znika dopóki tej warstwy z siebie nie zmyję.

Działanie?
Ciężko jest mi ocenić, czy poza oklejaniem skóry masło cokolwiek robi. Nawilżanie jest liche, moja skóra pod warstwą masła wcale nie jest nawilżona. Mimo wszystko wydaje mi się, że nabrała ładniejszego koloru i jest lekko zregenerowana... więc JAKIEŚ działanie jest.

W chwili obecnej czuje, że męczę się z tym wielkim słojem. Spróbuję mieszać go na dłoni z jakimś olejem... to powinno ułatwić rozprowadzanie go i zlikwidować uczucie tępej skóry, które jest dla mnie nie do zniesienia. Nawet jeśli ten sposób się sprawdzi, to przecież nie kupujemy gotowego produktu po to, by później z nim kombinować. 

Z przykrością stwierdzam, że Organic Therapy to najgorsza rosyjska marka kosmetyków, z jaką miałam do czynienia.

PS. Już spróbowałam wymieszać go z olejem i jest lepiej, ale ciężko jest go z nim połączyć.

niedziela, 15 lutego 2015

Bania Agafii, Cedrowy peeling do ciała "Gładka skóra".

Peeling do podstawa pielęgnacji - przynajmniej dla mnie. Od razu czuję się lepiej, gdy mam gładką skórę, bez martwych komórek naskórka. Uważam, że każdy późniejszy etap pielęgnacji (serum, maseczki, kremy, oleje itp) bez peelingu nie mają większego sensu. Dlaczego? Bo składniki wówczas wchłaniają się o wiele słabiej, pozostają na martwym naskórku, który i tak za chwilę zgubimy - nawet tego nie zauważając.

Tyle tytułem wstępu ;) Teraz zaprezentuję Wam Cedrowy peeling do ciała "gładka skóra" Bania Agafii, który w składzie nie posiada nielubianej przeze mnie parafiny. Wiem wiem... pełno na moim blogu rosyjskich kosmetyków, ale bardzo je lubię. Mam nadzieję, że Was to nie nudzi?


Opakowanie to standardowy, plastikowy słoiczek o pojemności 300 ml. Pod zakrętką znajduje się dodatkowe, plastikowe zabezpieczenie, którego niestety od dawna już nie mam. Napisy są rosyjskie, które dla mnie niestety są czarną magią :D czyt. rozumiem je dokładnie tak jak chińskie czy arabskie.


Peeling kupiłam ze względu na przyjemny, naturalny skład. Przede wszystkim podoba mi się, że jest bez parafiny. W drogerii mimo usilnych starań nie udało mi się znaleźć peelingu, który by jej nie posiadał. W przypadku kosmetyków do ciała parafina nie jest zbytnio szkodliwa, ale ja nie lubię tej tłustej, trudnej do zmycia mazi. Zmywając to badziewie z siebie, łatwo 'wywinąć orła' w wannie (już mi się kiedyś zdarzyło).

Jeśli zaufać opisowi na wizaż.pl możemy dowiedzieć się, że:
"Peeling wyprodukowany na bazie odżywczego cedru syberyjskiego idealnie pielęgnuje suchą skórę. Delikatnie oczyszcza, odżywia i chroni skórę przed odwodnieniem oraz starzeniem się skóry. Zmiękcza i wygładza, czyni skórę miękką i aksamitną.Olej cedrowy syberyjski - źródłem niezbędnych witamin E i młodzieży F, zapewnia głębokie nawilżenie i regenerację skóry.
Pokruszona skorupka orzecha cedrowego - delikatnie złuszcza martwe komórki.
Olej z cedru syberyjskiego, wosk z igieł jodły - chroni skórę przed odwodnieniem.
Organiczny ekstrakt jałowca - działa regenerująco i tonizująco na skórę. "

Niestety w pełni zgadzam się z tym opisem. Dlaczego 'niestety'? Bo peeling faktycznie jest bardzo delikatny. Dla mnie aż za bardzo. Malusie drobinki są w miarę ostre... problem w tym, że jest ich po prostu za mało. Są zatopione w tłustawej mazi, której nie mogę zarzucić jedynie to, że trochę ucieka z dłoni.


Ogólnie peeling przyzwoicie nawilża, tonizuje i lekko natłuszcza skórę. Nie ma mowy o przesuszaniu... ale co z tego, skoro sam efekt ścierający jest dosyć słaby? Czuć, że skóra jest nieco wygładzona... ale naprawdę nie ma szału. Ja lubię jak jest szał, gładkość, miękkość, delikatność... a tego mi zabrakło.

Zapach? trochę jakby leśny, ale niezbyt mi się podoba. Uznajmy, że dosyć neutralny.

Mimo wszystko nie uważam, że ten peeling jest zły. Po prostu powinno się go stosować częściej. Będzie także dobry dla bardzo wrażliwej skóry. Duży plus za naturalny skład.

Ja jednak więcej go nie kupię. Wolę sama zrobić sobie peeling z fusów kawy - chyba nic nie jest bardziej skuteczne.

czwartek, 12 lutego 2015

Chciejstwa na rok 2015

Jesteście ciekawe co takiego mi się wymarzyło? ;) Przygotowałam dla Was listą rzeczy które chciałabym posiąść w tym roku. Nie wiem, czy wszystko zostanie zrealizowane, ale nawet jeśli nie, to pomarzyć dobra rzecz ;)

\
  1. Pędzle do makijażu Zoeva - nie sądzę bym zainwestowała w pełen zestaw, pewnie będę kupowała je na raty. Nie wszystkie pędzle z tego zestawu mnie interesują. Najbardziej zależy mi na pędzlu 126 Luxe Cheek Finish (nadaje się do wielu rzeczy, ale ja chcę go do różu), 322 Brow Line (do brwi) i pewnie od nich zacznę.
  2. Beauty Blender - sławna już gąbka do makijażu... chciałabym, ale cena odstrasza i nie wiem czy przypadkiem nie zainwestuję w jakąś tańszą wersję. Szkoda, że gąbeczka Real Techniques jest ostatnio niedostępna.
  3. Lampa pierścieniowa - bo dobre światło do podstawa dobrych zdjęć!
  4. Aparat fotograficzny - nie wiem jeszcze jaki... raczej nie lustrzanka, bo i tak nie będę umiała się tym obsłużyć ;) Natomiast muszę porozmawiać z moim mężczyzną na ten temat. Chcę pokazywać Wam swoje makijaże, a w tej chwili jest to niemożliwe. Poza tym planujemy wyjazd do Chorwacji i też warto mieć czym zdjęcia porobić ;)
  5. Zestaw do depilacji woskiem - od lat depiluję nogi depilatorem, ale niestety nie jest on zbyt dokładny i strasznie mnie to irytuje.
  6. Kosmetyki Phenome - ogólnie chcę się zapoznać się z tą firmą, ale najbardziej kuszący jest peeling enzymatyczny.
  7. Kosmetyki Clochee - ogólnie chcę się zapoznać z firmą, ale zależy mi głównie na olejku do demakijażu i toniku.
  8. Kosmetyki Caudalie - z tą firmą też chcę się ogólnie zapoznać, ale nie mam póki co nic szczególnego upatrzonego ;)
  9. Lakiery Essie - nie miałam jeszcze przyjemności (wiem, jestem zacofana), ale strasznie ciekawa jestem co jest w nich tak wyjątkowego, że warto zapłacić za jeden lakier ponad 3 dychy.
  10. Mineralny filtr do twarzy John Masters Organic - od kilku lat na niego poluję i może w końcu się uda. Mam nadzieje, że zastąpi mi również krem do twarzy na dzień.
  11. Maseczki do włosów Organique - zależy mi na nich, bo mam suchą skórę głowy i wierzę, że te maski nałożone bezpośrednio na nią ładnie nawilżą, nie wywołają podrażnienia, a jednocześnie nie obciążą włosów.
  12. Make Up For Ever, Aqua Brow (Ash) - myślę, że wszyscy już o tym produkcie słyszeli. Dla mnie podkreślenie brwi jest ostatnio ważniejsze od wytuszowania rzęs czy nałożenia podkładu więc taki produkt na pewno się u mnie nie zmarnuje.
  13. Makeup Revolution, paleta cieni Death by Chocolate - idealna kolorystyka dla mojego typu urody i gustu, a do tego wszystkie cienie pasują do siebie wzajemnie. Wspaniała kompozycja!
  14. Makeup Revolution - paleta róży Sugar And Spice - co prawda nie jestem przekonana do wszystkich odcieni (tych cukierkowych), ale na pewno warto spróbować.
  15. Toaletka Ikea Malm - dalej ją chcę i chcieć nie przestanę. Na początku kwietnia mam urodziny, więc może... ale ciiiiiiiii.. :D
Sporo tego, ale mamy nadal jeszcze początek roku. Na koniec roku zrobię podsumowanie co z tego wszystkiego wyszło :)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Green Pharmacy, Serum / jedwab na łamliwe końcówki

Jedwab w płynie Green Pharmacy to produkt już kultowy. W Internecie został opisany wiele razy, dlatego długo zastanawiałam się, czy jest sens poruszać ten temat po raz kolejny. Szczerze mówiąc nie spotkałam się z ani jedną negatywną opinią o tym produkcie. Skoro już go mam, to napiszę parę słów od siebie.


Może zacznijmy od opisu producenta, z którym niestety nie całkowicie się zgadzam:

"Jedwab w płynie, serum na łamliwe końcówki. 100% ekstraktu aloesu. Bardzo silnie skoncentrowane serum wygładza końcówki włosów i przeciwdziała ich rozdwajaniu, dla efektu jednolitych włosów na całej ich długości. Przeznaczone do włosów: cienkich, delikatnych, łamliwych, uwrażliwionych na wskutek działania czynników chemicznych i/lub mechanicznych, przemęczonych zabiegami fryzjerskimi. Dzięki lekkiej formule nie obciąża włosów. Olejki ryżowy i kameliowy regenerują uszkodzoną strukturę włosa i chronią końcówki przed rozdwajaniem. 100% ekstrakt aloesu i olejek cedrowy nawilżają przesuszone partie włosów przywracając im lśniący, zdrowy wygląd.
Sposób użycia: rozprowadzić 1-2 kropelki serum na końcówki suchych lub zwilżonych włosów. Nie spłukiwać."

Skład:
Cyclopentasiloxane, Dimeticonol, Olea Europea Fruit Oil, Aloe Barbadensis Extract, Oryza Sativa (rice) Germ Oil, Camellia Sasanqua (Camellia) Seed Oil, Pinus Sibirica Nut Oil, Parfum, Limonene, Citronellol, Geraniol, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Farnesol, Amyl Cinnamal 

Do czego mam wątpliwości? Podkreśliłam w opisie producenta. Tak się składa, że jestem posiadaczką włosów cienkich, delikatnych i podatnych na obciążenie. Moje włosy lubią silikony, ale formuły tego typu produktów muszą być bardzo lekkie. 

No i właśnie... używałam produktu bardzo mało, tak jak zalecił producent. Zdarzało się, że efekt był fenomenalny, a bywało tak, że włosy zaczynały zbierać się w strąki. Produkt nie ma ciężkiej konsystencji, ale też nie nazwałabym jej lekką. Mimo rozsądnej i dokładnej aplikacji można z nim przesadzić.

Z resztą opisu całkowicie się zgadzam - włosy są bardzo gładkie, elastyczne, lśniące, a nawet lekko nawilżone. 

Opakowanie... ze względu na cenę mogę przymknąć oko na jego wygląd. Bardziej denerwuje mnie to, że czasem sprawia kłopot z wydobyciem produktu - raz działa, raz nie, a jak podziała to upaprze butelkę.

Nie zmienia to faktu, że jest to jeden z lepszych jedwabi do włosów jaki znam. Do tego w niskiej cenie. Już pomijając fakt, że jest to jedwab bez jedwabiu ;)

piątek, 6 lutego 2015

Czarne mydło Agafii, czyli: natura, przyjemność i skuteczność.

Jakiś czas temu pisałam o kwiatowym mydle Agafii, którym z powodzeniem myję włosy oraz twarz. Jest bardzo wydajne, więc nie chcąc dopuścić do sytuacji, że moje włosy się do niego przyzwyczają - zakupiłam czarną wersję mydła. Czytałam, że ta wersja najbardziej nadaje się do mycia włosów. Czy sprawdziło się lepiej niż kwiatowe?


Opakowanie jest praktycznie takie same, zmienia się jedynie kolorystyka. Pod wieczkiem znajduje się książeczka informacyjna w języku rosyjskim oraz dodatkowe, plastikowe wieczko. 

To co mną zawładnęło to zapach... który kojarzy mi się z wiosennym lasem po silnym deszczu, gdzie przez konary drzew w bajeczny sposób przebijają się promienie słońca. W środku lasu znajduje się staw wypełniony liliami wodnymi, radośnie rechoczącymi żabami i pojącymi się sarenkami :D
Wiem, popłynęłam... nie mam daru do opisywania zapachów, ale ten całkowicie mną zawładnął. Jeden oddech potrafi poprawić mi humor i wprawić w stan odprężenia. Nie sądziłam, że jakikolwiek kosmetyk może przebić zapachem mydło kwiatowe - a jednak!


Mydło ma postać czarnej, żelowatej, glutowatej, ale jednocześnie gładkiej, przejrzystej i lśniącej w świetle mazi. Ciągnie się, może uciekać z rąk. W środku zatopiony jest listek brzozy, który u mnie jest trochę zwichrowany ;) Niemniej bardzo sympatycznie to wygląda.

Kolor mydła w opakowaniu faktycznie wydaje się czarny, choć w rzeczywistości wcale czarny nie jest. Określiłabym go jako półprzeźroczysty, w odcieniu zielono-żółtym.


Skład:
Aqua, Cedrus Deodara Oil, Davurica Soybean Oil, Abies Siberica Oil, Hippophae Rhamnoides Altaica Oil, Juniperus Communis Oil, Amaranthus Caudatus Oil, Rosa Canina Oil, Arcticum Lappa Oil, Linum Usitassimum Oil, Salvia Officinalis Intractum, Chelidonium Majus Intractum, Melissa Officinalis Intractum, Pulmonaria Officinalis Intractum, Chamomilla Recutita Intractum, Bidens Tripartita Intractum, Achillea Millefolium Intractum, Urtica Dioica Intractum, Sodium Laureth Sulfate, Sorbitol, Cocamide DEA, Arctostaphylos Uva-Ursi Extract, Inula Helenium Extract, Polygala Sibirica Extract, Pinus Silvestris Extrakt, Alnus Glutinosa Cone Extract, Rhodiola Rosea Extract, Evernia Prunastri Extract, Usnea Barbata Extract, Picea Siberica Extract, Saponaria Alba Extract, Saponaria Rubra Officinalis Extract, Glycyrrhiza Glabra Extract, Altaea Officinalis Extract, Rhaponticum Carthamoides Extract, Ozocerite, Tar, Inonotus Obliquus, Propylene Glycol Chenopodium Ambrosioides, Larix Sibirica Extract, Petrolium Distillates Oil, Methylisothiazolinone.

Cała brygada ekstraktów, olejów i innych wyciągów roślinnych. Obecność SLES mi nie przeszkadza - w przeciwieństwie do Cocamidopropyl betaine, który skutecznie utrudnia mi życie.


Przejdźmy zatem do działania. Mydło czarne jest zdecydowanie bardziej oczyszczające, niż kwiatowe. Mocniej się pieni, więc wydaje się jeszcze wydajniejsze. 

Mycie włosów:
Do umycia moich sięgających łopatek włosów wystarczy ilość odpowiadająca wielkości orzecha laskowego. Nie bawię się w wywoływanie piany na dłoni, bo to mało skuteczne (mydlany glut trochę zbija się w grudki i może wręcz uciec do wanny). Najlepiej jest nałożyć go wprost na włosy, bo wówczas piana pojawi się w tempie ekspresowym. Duuuużo delikatnej, puszystej, jakby lekko tłustawej piany. I oczywiście pięknie pachnącej. Bardzo dobrze zmywa oleje i wszelkie zanieczyszczenia.
Włosy po myciu nie domagają się odżywki, a przynajmniej nie po każdym użyciu. Dobrze się rozczesują, są gładkie, bardzo lśniące, ale odbite u nasady i absolutnie nieobciążone. Jednakże mydło mimo wszystko jest mocno oczyszczające i zawiera ogromną ilość ziół, więc przy dłuższym stosowaniu trochę wysysza skórę głowy i włosy. Z tego powodu zdecydowanie wolę używać go na zmianę z mydłem kwiatowym, które jest znacznie delikatniejsze.

Mycie twarzy:
By umyć twarz wystarczy ledwo umoczyć w nim końce palców. W przypadku nałożenia na twarz zbyt dużej ilości, będzie trzeba poświęcić więcej czasu na zmywanie, bo pojawi się problem w postaci: im więcej wody, tym więcej piany (zmywam i zmywam i zmywam, a ono wciąż się pieni...).
Mydło nie podrażnia mojej wrażliwej cery, jednak tak jak w przypadku skóry głowy - nie mogę stosować go zbyt często. Raz w tygodniu takie oczyszczanie jest jednak wybawieniem i ochroną przed zapryszczeniem. Używam go najczęściej przed nałożeniem peelingu enzymatycznego (lepiej działa na porządnie oczyszczonej skórze). Podejrzewam, że właściciele tłustej, grubej i niewrażliwej cery będą nim zachwyceni.

Oczywiście mydło może służyć do mycia całego ciała (także okolic intymnych), ale szkoda mi go do tego celu. Nie zmienia to faktu, że jest taka możliwość, więc spokojnie można ten wielofunkcyjny produkt zabrać na wakacje.


Naprawdę szczerze polecam Wam te mydła. Są idealne w każdym calu. Które mydło wybrać? To zależy od Waszej skóry i włosów. Kwiatowe jest bardziej delikatne i z powodu skóry bardzo podatnej na wysuszenie okazało się lepsze. Co nie znaczy, że czarne jest złe, bo oba są świetne. Trzeba tylko stosować je z wyczuciem, by uzyskać efekt najbardziej satysfakcjonujący dla naszych osobniczych preferencji ;)

Cena? Około 42 zł / 500 ml. Biorąc pod uwagę tę jakość i wydajność - naprawdę nie jest to duży wydatek.

Tak wygląda od paru miesięcy moja półka nad wanną. Zmienia się tylko tło w postaci żelu pod prysznic, peelingu do ciała, czy jakiejś odżywki do włosów.


Do wypróbowania zostało mi jeszcze mydło białe i cedrowe. Ponownie nie wierzę w to, że może być jeszcze lepiej... ale może po raz kolejny się zdziwię? :)

środa, 4 lutego 2015

Naturalne NOWOŚCI pielęgnacyjne - styczeń 2015 !

Miałam co prawda w planach napisanie recenzji, ale postanowiłam pokazać Wam, co nowego pojawiło się w mojej szafie :) Może akurat dowiecie się o jakiejś nowej, ciekawej firmie i dopiszecie na swoją listę zakupów. 


Lierac, olejek do demakijażu

Organic Therapy, gęste masło do ciała (bardzo gęste! pojemność aż pół kg)

Kąpiel Agafii, masło do ciała pomarańczowe
Kąpiel Agafii, masło do ciała muszkatołowe 
(kupiłam, bo amarantowe masło Agafii bardzo polubiłam i zapałałam żądzą do pozostałych wersji)

Khadi, olejek do twarzy i ciała z różą - na zapachu już się zawiodłam, choć czystej róży się nie spodziewałam. Zobaczymy co będzie z działaniem.

Dr Bronner's, lawendowe kastylijskie mydło w płynie - kupiłam je z myślą o myciu włosów, bo z powodu alergii na cocamidopropyl betaine ciężko mi znaleźć odpowiedni szampon. 

Receptury babci Agafii, maseczka oczyszczająca dziegciowa
Receptury babci Agafii, maseczka nawilżająca z mlekiem łosia
(te maseczki ostatnio zbierają same pozytywne opinie, a są mega tanie... więc zobaczymy)

Herbfarmacy, Balsam piękności z prawoślazem - nazwa piękna, słoiczek także, ale zapach nie do końca mi pasuje. Działania jestem ogromnie ciekawa, bo podobno ten balsam zdobył złoty medal w kategorii pielęgnacja skóry Skin Care Awards 2014. Swoją drogą - jest teraz na niego walentynkowa promocja -15% w sklepie iwos.pl - ja się niestety pospieszyłam :/

Make, Me, Bio, Garden Roses, różany krem do cery suchej i wrażliwej - wygląda pięknie! mam nadzieję, że równie pięknie pachnie. Na siłę wstrzymuję się od otwarcia go. Muszę najpierw dokończyć mój Sylveco - tak sobie postanowiłam!

Best of Company, woda różana - zamówiłam inną, sklep się pomylił. Chciałam wodę Lass Naturals z atomizerem. Jestem w trakcie wyjaśniania sprawy, mam dostać bon do sklepu o wartości wody różanej + przesyłki. Jeszcze go nie dostałam, więc zobaczymy ;)

IHT9 grzebień z drzewa neem - nie jestem pewna czy dobrze zrobiłam, że pokusiłam się na ten z rączką. Może lepiej było bez rączki i z szerszymi zębami? W każdym razie radzi sobie całkiem ok. Kupiłam gównie do przeczesywania włosów z olejkami.

Trochę tego kupiłam, ale w zasadzie zapasów już nie miałam. Dzięki takim zakupom nie kuszą mnie promocje w drogeriach stacjonarnych. Zmniejsza się także szansa na bubla, bo zakupy są przemyślane.

Wpadło Wam coś w oko? :)

wtorek, 3 lutego 2015

Denko - styczeń 2015 (sporo tego!)

Przyznaję, że nie bardzo lubię zbierać puste opakowania, trochę mnie to irytuje. Robię to bo wiem, że projekt denko pomaga mi się zmobilizować do konsekwentnego stosowania jednego kosmetyku. Wg mnie zapasowy krem czy żel pod prysznic to nie jest nic złego. Oczywiście, jeśli zapasowy kosmetyk jest jeden, a nie np. 5 kremów do twarzy. Problem zaczyna się, kiedy za nowy nabytek kusi tak bardzo, że zamiast czekać na swoją kolej - zastępuje ten wcześniejszy, niezużyty. Znacie to, prawda? Oprócz "projektu denko" mobilizują mnie jeszcze dwie rzeczy: nie lubię, gdy kosmetyki walają się wszędzie, oraz wiem, że używanie kilku produktów o tym samym zadaniu nie pozwoli mi właściwie ocenić ich działania. Skąd wtedy będę wiedziała co pomogło, a co zaszkodziło?

Myślę, że każdy wie o co chodzi, więc przejdźmy do rzeczy. Co takiego zużyłam w styczniu? :)


Trochę tego jest. Standardowo: POLECAM / MOŻNA SPRÓBOWAĆ / NIE POLECAM



Original Source, żel pod prysznic mango i makadamia - szczerze pisząc nie jestem fanką tych żeli. Mam ich jeszcze sporo w zapasie i używam, bo brat mojego mężczyzny kupił je w jakiejś hurtowni po 3,50 zł / szt. Robią co mają robić, ale nic specjalnie mnie w nich nie urzekło. Nie kupiłabym ich w standardowej cenie, choć przyznaję że ta wersja zapachowa chyba najbardziej przypadła mi do gustu.

Green Pharmacy, masło do ciała olej arganowy i figi - jest to jedyne masło bez parafiny, które udało mi się zlokalizować w Rossmanie, więc miałam nadzieję na dobre nawilżenie. Niestety nic z tego nie wyszło. Dlaczego? Pisałam TUTAJ.

KTC, olej ze słodkich migdałów - olej kupiłam dawno temu. Służył mi do kręcenia własnych kosmetyków od podstaw, wzbogacania kosmetyków kupnych i stosowania solo do ciała. Bardzo go lubiłam. Polecam, bo to naprawdę dobry i tani olej. Minusem jest tylko nieporęczna, szklana butelka z zakrętką.


Eveline, slim extreme 4D, intensywne serum redukujące tkankę tłuszczową - na redukcję tłuszczu nie liczyłam, ale miałam nadzieję na lekkie wygładzenie i napięcie skóry. Na opakowaniu jak byk jest napisane "efekt chłodzący", ale ja niestety zasugerowałam się czerwonym opakowaniem i liczyłam na rozgrzewanie. Moja gafa, przyznaję... nienawidzę kosmetyków chłodzących. Za rozgrzewającymi też nie przepadam, ale zimą toleruję. Zalegał w mojej szafie rok, a w sumie użyłam go może 3 razy. Nie jestem więc w stanie ocenić czy działa na skórę wyszczuplająco (jaaasne...), ale stwierdzam że mocno podrażnił i przesuszył moją skórę już po 1 aplikacji. Prawie cała zawartość tuby wylądowała w WC. Nigdy więcej nie kupię tego typu produktu i Wam też nie polecam.

Palmer's, krem do rąk z oliwą i masłem shea - tłuścioch o bardzo dobrym składzie, który lepiej jest stosować na noc grubszą warstwą. Krem jest naprawdę ok i szczerze go polecam. Po szczegóły zapraszam TU.

Garnier, krem do rąk SOS opatrunek w kremie przeciw przesuszeniu - najpierw go nie lubiłam, później polubiłam, a pod koniec znowu nie lubiłam i cieszyłam się że się skończył. Dziwak, głównie gliceryna. W zasadzie jest całkiem niezły, ale... no nie wiem :D TUTAJ recenzja pisana w momencie kiedy darzyłam go największą sympatią.


Blend-a-med complete, pasta do zębów - dla mnie pasta jak pasta. Robi co ma robić i nie przykładam do tego jakiejś specjalnej uwagi. SLS mi nie szkodzi, fluor także... ale może kiedyś wypróbuję coś bardziej naturalnego.

Avon, perfum Incandessence - z Avon'u w zasadzie już nic nie kupuję, choć nie wykluczam jakiś bardzo drobnych inwestycji na przyszłość. Bardzo lubię ten zapach, bo jest kwiatowy, świeży, na każdą okazję. Niestety nienajlepsza jest jego trwałość. Opakowanie takie sobie - wkurza mnie to, że na dnie zostało go jeszcze trochę, ale w żaden sposób nie moge go wypsikać. Parę dni się z nim męczyłam i wymiękłam. Nie wykluczam zakupu w przyszłości, ale na ten moment nie wiem co dalej.

Fitomed, krem nawilżający tradycyjny co cery tłustej i mieszanej - bardzo dobry krem w niskiej cenie. Na pewno jeszcze go kupię - może nie dla siebie, ale dla swojego faceta :) KLIK

Organic Therapy, pianka do mycia twarzy - kupiłam ją bardzo bardzo dawno temu. Niestety zawiera składnik myjący cocamidopropyl betaine, bo jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to on jest przyczyną moich problemów ze skórą twarzy i głowy. Z własnej głupoty miesiąc temu umyłam nim twarz i... utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę bardziej na ten składnik uważać. Skóra zrobiła się bordowa, sucha, swędząco-piekąca, powieki spuchły... Może nie jestem wiarygodnym testerem tego produktu, bo wiadomo że nie każdy ma takie problemy, ale dodam że zużyłam piankę do mycia rąk. Pianka BARDZO je wysuszała, mimo że im CMPB nie szkodzi. Poza tym za mocno pachnie!


Oriflame, The One, 5 in 1 wonder lash mascara - może i potrafi przy 2 warstwach paskudnie skleić rzęsy, ale jedna zazwyczaj mi wystarczyła i dawała fajny efekt. Ma wygodną szczoteczkę, jest mocno czarna, nie kruszy się i nie rozmazuje. Mimo wszystko ją lubię - RECENZJA

NYC, smooch proof LIPStain, czyli pisak do ust - kupiłam w anglii, początkowo bardzo lubiłam, ale nie warto go kupować. Bardzo szybko wysycha, rozprowadza kolor nierównomiernie i wysusza usta. Na plus tylko trwałość i ładny kolor na początku.

Bell, lip tint z Biedronki x 2TU jest ich recenzja, a TU dowiecie się czym różni się wersja orygnalna od Biedronkowej i dlaczego Biedronkowej kupować nie warto.

Lovely, color wear, pomadka do ust - całkowicie nieprzemyślany zakup. Od tego momentu nie kupie już nic pod wpływem impulsu. Nie i już! W prawdzie był to wydatek ok 7 zł, ale i tak żałuje wydanych pieniędzy. Użyłam ją 3 razy - beznadzieja! Tępa, prawie nie maluje, bardzo wysusza. Dlatego leci do śmieci.

Bell, BB cream, korektor rozświetlający - Opakowanie z pędzelkiem, z którego wypływa korektor pod wpływem kręcenia na końcu. Faktycznie rozświetla, nie wysusza, ma ładny kolor, jest stosunkowo trwały. Krycie średnie (bo nie jest korektorem kryjącym), delikatnie ciemnieje. Lubię go!

Isana, acetonowy zmywacz do paznokci - aceton nie aceton - bardzo go lubię, już mam następne opakowanie. Zauważyłyście, że ostatnio trochę zmieniła się jego etykieta? ;) RECENZJA


Zrób sobie krem, organiczny olej z wiesiołka - ma świetne właściwości lecznicze nie tylko dla skóry. Zawdzięcza je wysokiej zawartości kwasów omega, które przyczyniają się do regeneracji komórek. Pomocny zwłaszcza przy suchości skóry i AZS.

Zrób sobie krem, organiczny olej kokosowy nierafinowany - fajne odżywia i zmiękcza skórę. Przyjemny w stosowaniu dla kogoś kto lubi kokosy. Ja nie lubię, więc do stosowania solo więcej go nie kupię. Jako składnik robionych kremów - tak!

Zrób sobie krem, ekstrakt nawilżający - liposomy, te sprawy... nawilżanie na wysokim poziomie. Lubię, choć nie szaleję bo liposomy są dosyć wymagające.

Zrób sobie krem, potrójny kwas hialuronowy 1,5% - mój niezbędnik. Podstawa samorobionych kremów, serów. Dodaję do olejów, gotowców, nawilżam skórę głowy... nie może go zabraknąć.

Zrób sobie krem, wyciąg z aloesu koncentrat zatężony x10 - moja skóra uwielbia aloes. Produkt, który można dodać do wszystkiego. Zrobić tonik, mgiełkę do włosów i wiele innych. Polecam!

UFF! W końcu skończyłam :D